czwartek, 21 maja 2009

AKCJA "PARÓWKA"


Nie ma zbyt dużo czasu, więc tylko krótki raport.
W związku z nowo nabytą umiejętnością wskakiwania na kuchenne szafki, a także dzięki pogłębionej wiedzy na temat działania kuchenki oraz doskonałemu przygotowaniu komandoskiemu uniezależniłem się od Pani, jeśli chodzi o jedzenie. [ W końcu jestem już absolutnie dorosłym kotem]
W dniu wczorajszym przeprowadziłem udaną akcję na parówkę. Była doskonała. Lekko podgrzana i ... bardzo duża. Roksiak zazdrościł mi pół dnia. A lanie nie było takie złe. Myśł o parówce pozwoliła mi je przetrwać.

środa, 20 maja 2009

URODZINKI


DZIŚ SĄ MOJE URODZINY. KOŃCZĘ CAŁY ROK! JESTEM JUŻ BARDZO DOROSŁYM KOTEM.

poniedziałek, 18 maja 2009

WEZWANIE TOFFI



Każdy mężczyzna od czasu do czasu lubi coś słodkiego . No, a już taki 200 % mężczyzna- komandos jak ja, to szczególnie. Dlatego właśnie postanowiłem wyręczyć moją Panią [ ona taka zapracowana ostatnio] i sam poczęstowałem się toffi. Nie było tego dużo - trochę rozsmarowane na desce, ale jestem przekonany, że jak Pani przypomni sobie, że nie dostałem swojej porcji, to ją dostanę. Przy okazji okazało się ze na szafce są resztki chrupek z miski, którą Pani, pewnie też przez przypadek, zabrała wczoraj z podłogi, więc je dokończyłem - co się będą marnować.
Oczywiście całą akcję przeprowadziłem bardzo sprawnie i nic nie zrzuciłem na podłogę. Pani będzie ze mnie dumna, choć dla takiego komandosa jak ja to nie jest wielki wyczyn. Ciekawe czy pan tez będzie dumny, że już doskakuję do wszystkich szafek?

piątek, 15 maja 2009

KOCIE ZABAWY



Nie lubię kiedy pada deszcz. Pani nie pozwala wychodzić wtedy na balkon i nie ma co robić. W końcu ile można polować na tą samą mysze albo Roksiaka? No właśnie. Roksiakowi też się nudzi, chociaż ona tyle o tym nie mówi. Jak pada deszcz to idzie spać. No, ale ile można spać?!
Dlatego tym razem zaproponowałem zabawę w chowanego. Zasady były proste. Roksiak się chowa, a ja go szukam. Jak znajdę to ja się chowam a ona mnie szuka. Znalazłem Roksiaka prawie od razu, bo ona nie zna komandoskich technik maskujących i zapomniała o ogonie.
Kiedy przyszła moja kolej wykorzystałem wszystkie swoje umiejętności. Schowałem się pod kapą i zostawiłem sobie tylko małą szparkę na obserwację, czy roksiak się zbliża czy nie.

Siedzę i siedzę, a Roksiaka nie ma i nie ma. No wiem, ze Roksiak jest ograniczony, ale ile można mnie szukac? [ pomimo tego, że jestem najlepszym komandosem i techniki maskujące mam w małym pazurze]. W końcu wychodzę ze swojej kryjówki i co widzę? Roksiak opala się na parapecie. idę do niej i miauczę " Roksiak co jest?", a ona na to, że jej się znudziło, bo to głupia zabawa, bo ja ją znalazłem od razu, a ona mnie szukała, ale jak nie mogła znaleźć to poszła się opalać.
No i baw się tu z Roksiakiem!

KONIEC DIETY I MEKSYKAŃSKA KUCHNIA

NARESZCIE...NARESZCIE...NARESZCIE!!! W dniu 4 maja zakończyły się moje męczarnie z dietą. Po długich przemyśleniach i analizach moja Pani weterynarz doszła wreszcie do wniosku, ze waga 6,7 kg jest dla mnie optymalna i nie muszę być dalej głodzony. Mogła mnie spytać wcześniej, to od razu bym jej powiedział, ze to nie tłuszcz daje mi taka wagę tylko komandoskie mięśnie wyrobione w czasie wielu walk z szeregowcem Roksiakiem, a brzuch to wcale nie oznaka obżarstwa - jak twierdzi mój Pan, tylko oznaka szacunku i władzy.
Oczywiście nie mogło być idealnie. Moi Państwo dostali długą listę, co mogę jeść a czego nie. Meksykańskie jedzonko zostało zabronione, ale... jakoś sobie radzę. w końcu życie bez nachos'ów? Co to za życie?

PIEKARNIK - ŹRÓDŁO JEDZONKA



Moje wnikliwe komandoskie obserwacje jasno wykazały, ze źródło, z którego pochodzi najlepsze jedzonko to ... piekarnik. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja postanowiłem się upewnić, że właśnie tak jest. Niestety. Jeśli piekarnik jest zimny i mogę tam prowadzić poszukiwania, to nic w nim nie ma. A jeśli coś jest... np. nachos [ mniam, mniam] to jest tak gorący, że parzę sobie łapy, więc o wejściu do środka nie ma mowy. Musze to jeszcze dopracować.
Zawsze gotowy do akcji - Wasz Zbój Komandos

poniedziałek, 11 maja 2009

SZNUREK I FIRANKI





Moja Pani ma najfajniejsze zabawki. Ale nie chce się nimi dzielić, dlatego muszę wykorzystywać wszelkie techniki komandoskie, by się nimi trochę pobawić. Ostatnio okazało się, że to coś, co ona nazywa firanką, a ja zwykłą przeszkodą na trasie podłoga - parapet ma fajny sznurek. Nie taki jak ten, który dostaliśmy z Roksiakiem do zabawy, co to tylko leży, ale taki, który ciągle się rusza. A już najbardziej jak Pani otworzy okno.
Nie mogłem nie wykorzystać okazji i jak Pani nie widziała postanowiłem się nim trochę pobawić. Niestety, wisiał bardzo wysoko i nawet jak stanąłem na tylnych łapach, to nie mogłem go dosięgnąć [ a mam 1 m długości]. Na szczęście mam pełne przygotowanie komandoskie i nie z takimi wyzwaniami sobie radziłem. Postanowiłem ze wykorzystam tą firankę. Będę się po niej wspinał, aż dosięgnę sznurka. Sprawdziłem przyczepność pazurów [ wchodziły jak w myszę - nie na darmo ostrze je dwa razy dziennie] i rozpocząłem wspinaczkę. Okazało się jednak, że Pani ma jakieś strasznie stare te firanki bo ledwo zacząłem się wspinać a one się zerwały. Ważę ledwie 7 kilo, gdyby były świeże na pewno by wytrzymały.
Ponieważ wiedział że Pani będzie zła zostawiłem sznurek i firanki w spokoju, położyłem się na stole i zacząłem udawać że śpię. jakby co, to ja o żadnych firankach nic nie wiem. Musze obmyślić lepszy plan z tym sznurkiem

LEPSZY PLAN

HA!!!! wiedziałem, że nie ma się co śpieszyć. Pani w końcu sama zdjęła firanki i zabrała je do prania. A jak wiadomo to co uprane, jest potem na suszarce. A tam już dosięgnę. Wyczekałam na odpowiedni moment, kiedy Pani była zajęta i zapolowałem na sznurek. Trochę się opierał, ale ostatecznie wygrałem. Niestety okazało się ze bez tej firanki sznurek Pani jest jak ten mój i Roksiaka - tylko leży. Ehhh.
Na szczęście Pani ma jeszcze kilka firanek, wiec znów zapoluję.

niedziela, 10 maja 2009

MAŁE SŁABOSTKI



Każdy ma jakąś słabość. Nawet tak doskonały, dobrze wychowany kot jak ja. Naprawdę.
Moją słabością jest drzewko Pani. Choćbym nie wiem jak się starała, drzewko przyciąga mnie jak magnes.I chociaż doskonale wiem, że nie wolno tak robić, to jakoś nie mogę się oprzeć. te liście tak zachęcająco zwisają i po prostu mówią do mnie, że chciały by się troszkę pobawić. No jak tu odmówić liściom?Nie wiem jak, wy, ale ja po prostu tego nie umiem.
Zresztą nie robię im nic złego. Troszkę je tylko potrącę łapą, albo poszarpię zębami koniec liścia.
W końcu gdyby to drzewo było na zewnątrz, to też by je ktoś szarpał, albo co... ja mu po prostu takie naturalne warunki stwarzam. I tyle.
No chyba, że jakiś liść odpadnie, ale to już wtedy nic nie niszczę, bo w końcu mam nie ruszać Pani drzewa, a liść bez drzewa to już nie drzewo, tylko liść, czyli... zabawka, więc jak się bawimy ze Zbójem liściem, który odpadł, to to już nie jest psocenie, jak twierdzi Pan, tylko zabawa dozwoloną, znalezioną zabawką. Tak uważam. I Zbój też tak uważa.
Tylko czasami musimy tym liściom pomóc odpaść od drzewa. I tyle.

WALKA Z WIZYTĄ U WETERYNARZA




Ale mnie Zbój wkurzył. Drażnił mnie, drażnił, aż się doigrał. Nie miałam wyjścia. Musiałam mu wlać, bo inaczej nie dał by mi spokoju. A tak, proszę bardzo. Dostał lanie i mam spokój.
A zaczęło się tak niewinnie...
...leżałam sobie spokojnie...od czasu do czasu drzemałam...
aż tu niespodziewanie zaatakował mnie ten bandyta. Jestem pokojowym kotem, więc powiedziałam, że nie będę się z nim bić i postanowiłam, że przeniosę się ze swoim spaniem pod stół.
Teraz, gdy stoją tam kartony z Pani książkami, jest to bardzo fajne miejsce. Możesz spać na różnych wysokościach, a nawet tak się ukryć, że cię nie widać, choć ty masz doskonały widok.Oczywiście Zbój wyszedł z założenia, że tylko zmieniam pole walki i pobiegł za mną. Nie pomogło nawet to, że schowałam się za zieloną kanapę...Tam też za mną wlazł, wcześniej atakując mnie z góry. Tego już było za wiele. Puściły mi nerwy i mu wlałam. Futro latało w powietrzu.
Pani nic nie mówiła, tylko patrzyła czy nie ma ran. Oczywiście Zbój to wykorzystał i zaczął piszczeć, więc Pani przyszła mu z pomocą.
A potem okazało się, że to nie Zbój jest poszkodowany tylko ja. Tak dostałam w oko, że trzeba było jechać ze mną do weterynarza.
Ale przynajmniej mam spokój... na jakiś czas przynajmniej. Leżę sobie w mojej kryjówce i nikt mi nie przeszkadza.
Pani Doktor bardzo się martwi. Badanie wykazało, że Zbój wbił mi pazur w oko i mam w nim małą dziurkę. Dostałam specjalną maść i okazało, się, że będę nią musiała mieć smarowane oko co najmniej przez miesiąc. Ponadto, mam gorączkę i ogólnie to jestem chora. Dostałam masę zastrzyków[ jeden nawet w oko] i za dwa dni znów muszę jechać do Pani doktor.
Najgorsza jest ta jazda samochodem. siedzę zamknięta w koszu, nic nie widzę... Okropność!
Jestem chora. Wszystko mnie boli. Najbardziej oczywiście oko. Maść jest okropna. Pani się stara być delikatna, ale chyba nikt nie lubi jak mu się wkłada palec w oko. W dodatku musiałam dziś obciąć pazury, bo urosły mi już " jak nie boskie stworzenie" - tak powiedziała Pani, a po jeździe samochodem tego nie lubię najbardziej.
Nic nie pomogły prośby i obietnice, że będę je ścierała na drapaku, a nie na kanapie. Pani była nieugięta. I pazury mi obcięła.
***
Wszystko mnie boli i denerwuje. Chciałam się położyć na drzewku, żeby mimo wszystko mieć oko na Zbója, ale to nie takie proste, bo wszędzie są jego zabawki. Normalnie nie ma się gdzie położyć. W końcu znalazłam sobie miejsce pomiędzy tymi jego skalpami i martwymi myszami.
To skandal jest, żebym nie mogła wygodnie poleżeć na własnym drzewku jak jestem chora, tylko musiała się wciskać!

WIELKA UCIECZKA




Martwię się o Miśkę. nie ma jej na balkonie już tyle czasu... Pytam się Pani czy nie wie co u Miski, a ona tylko: "Co się stało Roksiaczku? Czemu miauczysz?". Po prostu łapy opadają.
Dlatego postanowiłam, że sama sprawdzę. Namówiłam Zbója na małą ucieczkę z domu.
Plan był taki:
* jak Pani otworzy drzwi po powrocie do domu, wybiegamy i biegniemy do Miśki.
*sprawdzamy co u Miśki
*udajemy, że jesteśmy zaginionymi kotkami [ mamy numery telefonów na naszych obróżkach] i czekamy, aż nas Państwo Miśki odstawią do domu.
Plan był prosty.
Początek nawet się udał. Z domu wybiegliśmy... ... niestety każdy w inną stronę. Nie mogliśmy dogadać się jak należy iść do Miski. Ja mówiłam, że trzeba biec do góry, bo Miśka jest zawsze na wyższym balkonie niż my... ... a Zbój, że na dół, bo to inna klatka i nie czekając na mnie pobiegł. Pani zaraz potem mnie złapała i musiałam wracać do domu. Zbój też wrócił, chociaż podobno się zakamuflował za doniczkami... ... ale Pani i tak go znalazła. pani ma chyba specjalne moce, że dostrzegła Zbója

KWESTIA MYSZY


Pytanie, która mysza należy do mnie, jest pytaniem odwiecznym.

A wszystko to wina Zbója. Zabiera moją myszę, morduję, a potem ja nie mam myszy, a on ma.
Dlatego postanowiłam, że mysza będzie zawsze ze mną. Tak na wszelki wypadek.Skrytka za odkurzaczem w szafie jest spalona. Widziałam ostatnio, jak Zbój tam szukał.
Jak tak dalej pójdzie nie będę miała żadnej.
*skrytka pod lodówką - spalona
* skrytka w koszu - spalona
* skrytka pod szafką - spalona
*skrytka za odkurzaczem - zagrożona...
Najbezpieczniej będzie myszy tuż przy mnie.

ROKSANA


Nazywam się Roksi, ale odkąd stałam się dorosłym kotem, moi Państwo mówią na mnie Roksana. Mam młodszego brata - Zbója, który dostał imię po tym, jak okazało się, że każdego dnia są z nim jakieś problemy.
Nasze relacje są bardzo pokojowe. Po prostu żyć bez siebie nie możemy...
Razem się bawimy [ co widać na zdjęciu], razem śpimy [ drzewko - MOJE DRZEWKO- jest dla nas stanowczo za małe ]. Tak przynajmniej uważam, bo odkąd Zbój nauczył się wchodzić na najwyższą kondygnację mój spokój został zakłócony...
To co lubię najbardziej, to spać. Potrafię zasnąć wszędzie. W każdej pozycji i w każdym miejscu. To takie moje hobby, choć odkąd jest w naszym domu Zbój, nie jest to już takie proste.
Moje życie to walka: o miskę, o drzewko, o miejsce na sen i ... o życie.

U PANI WETERYNARZ

Moja wizyta u Pani weterynarz okazała się wielkim rozczarowaniem. Nie było mojej Pani weterynarz tylko jakaś inna Pani. Niby bardzo miła, ale to nie moja Pani. Próbowałam na początek nie wychodzić z kosza. Siedzę w środku, głośno miauczę, że do Niej to ja nie chcę, a co moja Pani na to?... "Roksana jest taka nieśmiała".
Łapy mi opadły i Państwo oczywiście wykorzystali ten moment. Wyciągnęli mnie z kosza. Nie było sensu się wyrywać. Z resztą pomyślałam, że jak już będę na stole to jakoś zwieję. Niestety. Zapomniałam, że tym razem Państwo nie zabrali ze sobą Zbója i oboje mogą się skupić na mnie. O ucieczce mogłam tylko pomarzyć. Zmierzono mi temperaturę i dostałam dwa zastrzyki.
Oczywiście mnie bolało i nie omieszkałam tego zaznaczyć. A co Pan na to? " Roksana nie przesadzaj"
No nie wiem czy on by był taki łagodny i spokojny, jakby dostał dwa zastrzyki w pupala. I to bardzo bolesne zastrzyki.Jakoś w to wątpię.

KWESTIA TULIPANÓW



Kolejne zastrzyki. Już mnie pupa boli.
Pani też chora, więc większość dnia przeleżałyśmy przykryte kocem. Wspólne chorowanie jest fajniejsze.
***
Normalnie czuję się urażona! Pan przyniósł kwiaty. Powiedział, że chorą trzeba rozpieszczać. Ale w tym domu są DWIE !!!! chore, a nie jedna. Pani dostała tulipany, a ja nic. Nie odezwę się do Pana już nigdy. Poszłam zobaczyć czy te tulipany jakieś nie wybrakowane aby. Okazało się, że jak dobrze walnąć łapą to tulipan się rozpada. Czyli z całą pewnością nie były najświeższe... no bo skoro się rozpadają...
Poza tym płatki to nie tulipan, więc nimi mogę się bawić. Zupełnie jak z drzewem i jego liśćmi...A skoro tak...... to wzięłam sobie jeden płatek do zabawy. Tylko się okazało, że jak te płatki są przytwierdzone do tulipana, to trzeba mocno łapą walnąć, a jak płatek jest sam, to ledwo, ledwo go łapą walniesz, a on już do niczego się nie nadaje.
Na szczęście na stole, jak wtedy walnęłam łapą, pozostało jeszcze trochę płatków, więc...... wzięłam sobie tym razem dwa. Tak na wszelki wypadek, żebym jeden miała w zapasie, jak mi się ten pierwszy popsuje. Pani jest pod tym względem dziwna. Jedne rośliny trzyma długo, albo nawet zawsze a inne po jakimś czasie wyrzuca.
Zawsze się ze Zbójem zastanawiamy, jaki jest system wyboru. Po tym wszystkim byłam tak zmęczona, że musiałam się zdrzemnąć. Tylko, że odkąd w tym domu zamieszkał Zbój nie jest to takie proste. Położyłam się na drzewku i co?... oczywiście Zbój nie dał mi spokoju...Dlaczego, ilekroć mu się nudzi musi mnie zaczepiać? Ma tyle zabawek... Panią... Pana... to nie. Uwziął się na mnie!

CHOROWANIE I MAŁE LANIE



No nie dadzą spokojnie chorować. Co za dom!
Leżę sobie spokojnie pod stołem na kartonach , aż tu nagle potworny harmider. Jakby się co najmniej dom walił...wyglądam spod obrusa i co widzę?... Zbój walczy ze swoim skalpem. Nawet nie wiem kiedy kiedy go znalazł. Robił tyle hałasu, że nie mogłam spać, więc postanowiłam z nim porozmawiać.Ale rozmowa ze zbójem zawsze kończy się tak samo... DZIKĄ WALKĄ.
Na początku walczyliśmy na podłodze. Potem ja uciekłam na drzewko, ale Zbój pobiegł za mną i już nie miałam wyjścia. Musiałam kontynuować walkę tym razem na drzewku , a to nie takie proste - trzeba utrzymywać równowagę. Ostatecznie uciekłam pod stół. Zbój jest za gruby i się tam nie mieści, choć nie mogę powiedzieć, że nie próbował......i to na różne sposoby. Nawet zaczaił się na mnie na fotelu, ale ja o tym wiedziałam, więc cichutko siedziałam pod stołem i Zbój był bezsilny. I jak w tym domu można chorować? No jak?

TECHNIKI ŻEBRACZE

Państwo przyjmują dziś gości. NIESTETY, NIE MA ZNAJOMEGO KUCHARZA :-((( Siedzimy w kuchni ze Zbójem i każdy na swój sposób próbuje wyżebrać coś od Pani. To nie takie proste, ale i tak łatwiej od Pani niż od Pana. Pan zawsze powtarza, że koty mają swoje miski, swoje jedzenie i że on też by chciał tak dobrze jeść.
No a czy ja mu bronię?!!!
Czy choć raz przyszedł i powiedział : "Roksiaku daj mi swoich chrupków". Przecież bym mu dała. Niech sobie Pan pochrupie. Dobrze mu to zrobi na zęby i sierść, bo choć ma jej więcej niż Pani to i tak jakoś mało, a w niektórych miejscach puste placki ma nawet.
Wiec jak ja przychodzę i mówię mu: "Daj mi trochę rybki, albo podziel się krewetką" to powinien dać mi trochę rybki albo podzielić się krewetką. Tak uważam. Ale nie.
Tak więc siedzimy i każde z nas ma swoją technikę na wyżebranie.
Zbój miauczy, ociera się o nogi Państwa, ale to nie jest dobra technika, bo ostatnio Pan o mało się nie przewrócił, co tylko go rozzłościło. Potem opierał łapy o szafkę, oczywiście Zbój nie Pan, wyciągał się jak tylko mógł najmocniej i próbował pazurem ściągnąć coś z blatu. Ale jest za mały. Nawet ja jestem za mała, bo jak Państwa nie było w kuchni to sprawdziłam czy dosięgnę i nie dosięgnęłam. Nawet jak bardzo mocno się wyciągnęłam, a jestem przecież większa od Zbója.
W efekcie Zbój wyżebrał dla nas małego brokuła i kawałek cebuli. Od razu zrezygnowałam, ale Zbój był twardy. Pan mu wjechał na ambicję, bo powiedział: " Przecież ty tego nie jesz". Więc Zbój zjadł. Mówił potem, że brokuła da się jeszcze przeżyć, ale ta cebula... okropność.
A ja mam inną technikę. Siedzę sobie grzecznie na progu kuchni, tak, żeby nikomu nie przeszkadzać, ale żebym była widoczna. I siedzę. Nie miauczę. Nie plączę się pod nogami Państwa. Nie mruczę. Nie sięgam łapami do blatu... Po prostu siedzę.W efekcie Państwo stwierdzają, że jestem grzeczna i zawsze coś dostaję. tym razem udało mi się wyżebrać troszkę kurczaczka, troszkę rybki i kilka plasterków salami. Zbój też się załapał.

ŚWIĘTA WG ROKSIAKA



Nareszcie święta. Jedzonko, głaskanko i święty spokój od Zbója. Zaczęło się tak sobie, bo usłyszałam, że jedziemy nad morze. Nie znoszę jazdy samochodem nawet na małe odległości, a Zbój mi powiedział, że to jest co najmniej tysiąc razy dalej niż do Pani weterynarz. No to się załamałam. na szczęście moja Pani myśli o wszystkim. Dała mi takie specjalne tabletki na kocie podróżowanie.
Na początku nic mi nie było, potem jakoś tak trochę mi się łapy zaczęły plątać, potem pomyślałam że wleję Zbójowi [ no jak już pomyślałam, to i mu wlałam], a potem poszłam spać. Jak się obudziłam byliśmy na miejscu. Fajne te tabletki. Nie powiem.
uwielbiam święta. Można spokojnie wylegiwać się na oparciu fotela i patrzeć na drzewo, które tak ładnie błyszczy i się świeci. Oczywiście spokój nie trwał długo, bo Zbój z Tyberiuszem postanowili , ze muszę się z nimi bawić.. na szczęście udało mi się schować w pokoju Pani Tyberiusza.
***
Nie wiem co moja Pani widzi w tej wannie. jak tylko przyjechaliśmy od razu mówi "Nareszcie wanna". Spędza tam bardzo dużo czasu. Postanowiłam sprawdzić co to jest, bo może to przyjemne.
Nie jest. Łapy ci się tylko ślizgają i tyle.

REGAŁ TYLKO DLA MNIE



Jestem kotem szczęściarzem i to bez dwóch zdań. Moi Państwo kupili regał tylko dla mnie. Fajnie co? Na początku trochę się zastanawiałam co to takiego, to wielki, co Państwo wtaszczyli do domu. Wiecie, trzeba być czujnym. Raz nie byłam i proszę - Zbój zadomowił się na całego. Teraz wolę sprawdzać. Tak na wszelki wypadek. Tak więc, gdy tylko pokazali się z tymi wielkimi pudłami wyruszyłam na małe sprawdzanie Zbój oczywiście zainteresował się tymi wszystkimi śrubkami, kołkami i młotkami. Ja wolałam się trzymać z daleka. Kiedy jednak Pan złożył już wszystko w całość postanowiłam sprawdzić jaki jest tego efekt. muszę przyznać, że całkiem, całkiem. I nawet do pyska mi z tym regałem
Taki regał to jednak skarb. Możesz się spokojnie położyć, masz "oko" na cały pokój i to co najlepsze... spokój od Zbója, bo jest za gruby, żeby się dostać na tą wysokość.

ZBÓJOWA DIETA, ROKSIAKOWE KOPYTKA I WIADOMOŚCI PODPROGOWE


Trochę przybrałam na wadze i od razu wielkie halo. Czy ja innym sprawdzam wagę? Nie. Czy ja trąbię, że Pani ostatnio przytyła? Nie. A ona jakby mogła to by w gazecie ogłoszenie zamieściła.
Ledwo Pan przyszedł do domu, a Pani od progu " Słuchaj czy mi się wydaje czy Roksana przytyła i boczki jej się zaokrągliły?"
No i zaczęło się: ważenie, mierzenie i spekulacje. Jakbym po prostu nie mogła sobie spokojnie przytyć.
***
Jeśli Państwo nie zaczną karmić Zbója normalnymi chrupkami to normalnie przysięgam, że zacznę mu je w pysku przemycać. Jakiejś korby dostał po prostu. Biega jak wariat po całym domu z kawałkiem gąbki w zębach i tylko zagrożenie sieje. To podobno opracowane przez niego ćwiczenia na utratę wagi. On głupi myśli, że jak zrzuci kilka kilo, to Pani zacznie znów go chrupkami karmić tymi co mnie. Naiwniak. Wiadomo, że Pani dojdzie do wniosku, że to świetna dieta i Zbój do końca swoich dni będzie na niej.
***
Jestem niezwykle mądrym kotem. Czytam różne książki. Głównie te, które Państwo zostawią na podłodze albo na kanapie, ale to się nie liczy. Ważne jest to że czytam.
Ostatnio czytałam o wiadomościach podprogowych.
Postanowiłam, że wypróbuję je na Panu. Jak tylko wrócił i zaczął jeść obiad - pyszne kopytka odsmażane na masełku - usiadłam na oparciu fotela, na przeciwko niego i wysyłam mu wiadomość: "Daj kopytko Roksiakowi", "Daj kopytko Roksiakowi". I patrzę na niego intensywnie, a potem na kopytko na talerzu i znów na Pana. "Daj kopytko Roksiakowi"...
A Pan mi na to: "Roksiaku nie masz się co patrzeć. Koty nie jedzą kopytek. Uwierz Panu"... Postanowiłam, że się nie poddam i jeszcze raz wysłałam mu tą podprogową wiadomość : "Daj Roksiakowi kopytko".
Ostatecznie Pan mi kopytka nie dał. Chyba tych progów nie ma i dlatego wiadomość podprogowa do niego nie dotarła. Na szczęście wyszedł na chwilę do kuchni, więc sama sobie wzięłam kopytko. Takie z brzegu talerza. Jedno dla mnie, jedno dla Zbója, żeby mi potem nie marudził. I okazało się, że koty jednak jedzą kopytka. Zaczynam wątpić, czy aby na pewno mój Pan wie wszystko.
***
Dalej eksperymentuję z tymi wiadomościami podprogowymi. Tym razem wysyłałam wiadomość Zbójowi. Daj Roksanie swoją nitkę. DZIAŁA!!!! Mam nitkę Zbója. Jak się trochę pobawię to mu ją oddam.

NAUKA GOTOWANIA

Okej. Podstawą gotowania jest : NIE WKŁADAĆ ŁAPY DO MISKI Z SAŁATKĄ. I tylko tyle. To jest najważniejsze.
No dobra, ta zasada ma jeszcze tekst malutkim druczkiem: WTEDY KIEDY PANI PATRZY.
Ale od początku. jestem dziewczynka i każdy wie, że dziewczynki powinny gotować. No to postanowiłam się nauczyć. No to się uczę. Przeglądam z Panią książki jak robi obiad, ale na tym współpraca w dobrych stosunkach nam się kończy. No jak ja mam się nauczyć gotować, jak siedzę w przedpokoju?! Nic stamtąd nie widzę. Więc weszłam sobie na szafkę. A Pani od razu krzyczy i mówi, że mam zejść z szafki, bo i tak nic nie wyżebrze. A czy ja chcę żebrać? Uczyć się chcę. Ale Pani jak to Pani. Nie zrozumiała i mnie pogoniła. No to nie było rady. musiałam wejść na lodówkę. Pani trochę po marudziła, ale w końcu dała za wygraną i mogłam siedzieć na lodówce. Teraz przynajmniej wszystko widzę. I mogę się uczyć.
AAAAA krewetki... Czy jest coś lepszego niż krewetki?... No dobra, jest. Tuńczyk. Ale krewetki są zaraz za nim. A Pani dziś robi sałatkę z krewetek. No to siedzę i patrze. Jakieś zielsko, jakieś kulki - kukurydza albo groszek, nigdy nie wiem, które jest które, ale jedno z nich lobię. Tez nigdy nie pamiętam które, więc za każdym razem muszę próbować. I krewetki. Mniam.
Pani co trochę próbuje i coś tam dosypuje. Mówię, jej że też bym chciała spróbować. Nie pozwoliła. Nie miałam wyjścia, jak Pani wyszła zeszłam z lodówki i wskoczyłam na szafkę. I wcale nie było to wyżeranie krewetek, jak mnie później oskarżono! Ja tylko próbowałam, czy dobra. W trosce o Pana oczywiście, który potem miał ją jeść.
I oczywiście jak próbowałam akurat krewetki, to wszedł Zbój. Jest taki gruby, że sam nie może wskoczyć na szafkę, więc chciał, żebym mu też dała. Mówię, mu że ja nie wyżeram tylko próbuje, a on mi na to, że jak mu nie dam krewetki, to zawoła Panią. No to nie miałam wyjścia. I właśnie wtedy, jak szukałam w sałatce jakiejś większej krewetki dla Zbója [ żeby potem nie mówił, że sobie to duże wyciągam, a jemu to jakąś małą] weszła Pani.
I zaczęło się kongo. Pani w krzyk, ja z tą łapą w sałatce, jeszcze mi się jakieś zielsko przyczepiło... Dosłownie w ostatnim momencie nadziałam na pazur jeszcze jakiś mały kawałek krewetki i w nogi. Pani za mną. A Zbój, przez którego to wszystko siedzi i nic na moją obronę nie mówi.
Ostatecznie dostałam lanie i mam zakaz wchodzenia do kuchni, ale plusem jest to, że jeszcze się załapałam na trochę sosiku... tego na łapie.
Stad właśnie wiem, że podstawową zasadą przy gotowaniu jest: NIE WKŁADAĆ ŁAPY DO MISKI Z SAŁATKĄ.
***
A Zbójowi, już nigdy nic nie podam z szafki.

NOWA MYSZA


W poniedziałek dostałam w paczce nową myszę od siostry mojej Pani. Jest bardzo duża i ma kolorowe pióra w ogonie. Jak tylko dostałam ja w swój pysk od razu poszłam schować w tajną skrytkę. Inaczej Zbój by mi ją zabrał.
Dopiero jak Zbój przeprowadził te swoje durne testy mogłam się spokojnie pobawić moją myszą. Teraz łatwo ja rozpoznać, bo mysza Zbója nie ma już piór, a moja dalej jest ładna.

WALKA O PARAPET


Wreszcie znalazłam idealne miejsce do spania, po tym jak Zbój wyrzucił mnie z drzewka. Cicho, mięciutko [ Pani położyła mi kocyk], od dołu grzeje... słowem parapet okienny w salonie. I oczywiście zbój się uparł, ze on też chce spać na parapecie. Ciągle przychodzi i nie dość ze mnie budzi to jeszcze bije. Taki z niego Zbój.

KARTON WEŁNY



Ostatnimi czasy nasza Pani dostaje duze pudła. Z regóły nie ma w nich ciekawego, ale czasem coś się zdarza. Jak ostatnio. Przybył do nas wielki karton wełny. Ja raczej za wełną nie przepada, ale Zbój ją uwielbia i pokazał mi jak się można fajnie bawić.

Z zabawą musze przyznać różnie bywa, ale jak się fajnie na takiej wełnie leży... mru mru... chrap chrap [ bo ja trochę chrapię i świszczę jak śpię - Pani doktor powiedziała ze to przez astmę].
Oczywiście Zbój nie pozwala mi za długo siedzieć w kartonie i zaraz mnie wyrzuca , ale co sie dziwić - toż to prawdziwy Zbój.
We wtorek postanowiliśmy zrobić Pani niespodziankę - ostatnio ciągle gdzieś wychodzi i strasznie długo jej nie ma. Cały dom upiększyliśmy kolorowymi nitkami. Pani była tak zaskoczona ze słów jej zabrakło. Zbój mówi że była pod wrażeniem naszej pomysłowości i poświęcenia [ dużo czasu zajęło np. okręcenie nitkami wszystkich nóg od krzeseł. w dodatku, jak się kot już rozkręcił, to nitka się kończyła i trzeba było brac nową. Ale daliśmy radę.]

PIERZASTE MYSZY






Są takie chwile w życiu kota, gdy chce się żyć. ja mam takie jak przychodzi listonosz. Zawsze ma coś fajnego. A to wełnę, a to paczkę dla mnie z jedzonkiem, a kilka dni temu przyniósł paczkę od Pani Tyberiusza. A tam... dwie pierzaste myszy. Jedna dla mnie jedna dla Roksiaka. Roksiak swoją od razu zabrał i schował - ale wiem gdzie - w praniu. No ale to Roksiak - prawie taki sam dzikus jak Miśka. Ja ze swoją musiałem się poznać, sprawdzić czy to taka normalna mysza jak inne czy stanie się moją najlepszą myszą i zastąpi tą, która zginęła na balkonie. Myszowe testy są dość żmudne i długie, ale co począć. Zacząłem badania.
Mysz z którą mógłbym się związać uczuciowo musi mieć wytrzymały ogon dobrze znosić noszenie i odporność na upadki z dużych wysokości
wszystkie przeszła pozytywnie. Dlatego po tym jak wyrwałem jej wszystkie pióra z ogona [ czerwony nos miała od początku, więc ten problem odpadł] stała się moim najlepszym przyjacielem. Od tej pory ja i mysza jesteśmy nierozłączni.

komentarze (0) | dodaj komentarz

DZIURA W DRZEWKU



Gość, który zaprojektował moje drzewko, albo ma jakieś koty mikrusy, albo w ogóle nie lubi kotów. Ja jestem całkiem dużym kotkiem [ 6 kg] i ta dziura w środku całkiem poważnie utrudnia mi życie. Ja już nie mówię o takim drobiazgu, że ciężko wskakiwać na samą górę jak mnie ta dziura stresuje, ale zabawki mi tam wpadają.No niby mogę spróbować ją wyciągnąć, ale przecież istnieje groźba że utknę. ostatnio tak właśnie było. Na szczęście jako komandos jestem całkiem zwinny więc udało mi się jakoś wykaraskać. Ale było ciężko. a wszystko przez myszę, która uwielbia tam wpadać i zatrzymuje się dopiero na najniższej półce.

POLOWANIA NA PAPRYKĘ


Są takie dni w życiu każdego kota kiedy staje się komandosem - polownikiem. w takich dniach poluje się na wszystko. Zwłaszcza gdy istnieje możliwość polowania na nieodkrytych do tej pory terenach. Ja odkryłem taki dziewiczy teren w kuchni. Ni to żebym nigdy tam nie bywał... w końcu jedzenie jest sensem mojego życia, ale... do tej pory byłem za malutki, żeby zobaczyć co dzieje się na półkach i szafkach - potem byłem już całkiem duży, tylko ze względu na opłacony abonament z grawitacji jakoś to skakanie na takie wysokości mi nie wychodziło. Na szczęście odkryłem tzw. wspinaczkę wysokoszafkową. od tego momentu mogę polować na szafkach kuchennych.
technika jest niezwykle prosta. bierzesz rozpęd, odbijasz się tak wysoko jak się da, wbijasz pazury gdzie się da, a potem trzeba już tylko tylnymi nogami mocno przebierać. efekt murowany. Poniżej zdjęcia z polowania na papryke.

TROCHĘ WIOSNY W ŚRODKU ZIMY




Ostatnio jakoś tak się cieplej zrobiło. Sikora i Wróbel nawet nie zaglądają do karmnika, jaki Pani dla nich specjalnie przywiozła. W końcu udało nam się z Roksiakiem uprosić Panią, zeby wypuściła nas na balkon - nie było łatwo. Pani jak zawsze:

* nie, bo bedziesz się ślizgał na brzuchu po folii [ no jak mam się nie ślizgać, skoro ona z całą pewnością po to właśnie tam jest]
* nie, bo Roksiak kicha a ty masz katar, a wasze leczenie kosztuje już majątek [ jak Pani nie widziała wytarłem nos w poduszkę Pana, a Roksiakowi zapowiedziałem ze jak kichnę to ją zaduszę - i tak ją udusze ale to inny temat]
* nie, bo bedziecie się wychylać, a wiesz że ja mam lęk wysokości [ no muszę się wychylić żeby zobaczyć na co poluje ten kocur z parteru. Nikt nie mówi, ze od razu bedę skakał z czwartego piętra - nie jestem Miśką.]
* nie, bo Roksana będzie polowac na ptaki [ no co ją miałem ściemniac. Oczywiście że będzie polowac. jest kotem, a ściślej kotką - polowanie to jej żywioł]

Ostatecznie jakoś się udało. Co ja piszę jakoś - mój osobisty czar i urok zdziałał cuda jak zawsze. A na balkonie poprostu fantastycznie. słoneczko, cieplutko... Roksiak oczywiście od razu pobiegł do karmnika, a potem na parapet. Jakiś czas wypatrywała z parapetu Sikorę i Wróbla, ale mieli chyba inne sprawy na głowie bo nie przylecieli. No to Roksiak w ramach zemsty ukradł im słoninę. Oczywiście od razu pobiegła do swojego tajnego miejsca - na wycieraczkę, gdzie ostrzymy pazury. Poszedłem za nią żeby sprawdzić co zrobi. Zżerała słoninę.
Potem sprawdziłem co tam jeszcze jest w tym karmniku - nic ciekawego. Wygrzewanie się na słoneczku i obserwowanie co się dzieje na podwórku o wiele lepsze.

BOZONARODZENIOWE REFLEKSJE


Święta to naprawdę fajna sprawa. Jest wielkie drzewo - nie można się na nie wspinać bo po pierwsze Pani krzyczy, a po drugie kluję w łapy [ sprawdziłem] ale i tak jest nieźle. Ma takie coś jak bombki, które ciągle chcą się z tobą bawić i światełka. Z tymi bombkami to trzeba jednak trochę uważać. To jak z liśćmi, jak pacniesz mocniej łapą to spadają, a wtedy nie jest dobrze. Oczywiście jak tylko przyjechaliśmy musiałem obejrzeć to drzewo i generalnie wszystko co pod nim było.
Przez to całe zamieszanie z pakowaniem i wyjazdem oczywiście zapomniałem swojej myszy. Przez moment martwiłem się, że nie będę miał się czym bawić, ale tylko przez moment. Okazało się, ze jak są święta w domu jest dużo zabawek. To się nazywa ozdoby świąteczne, ale tak naprawdę o są zabawki dla kota - mówię wam. Było ich naprawdę dużo. Taka mała sznurkowa choinka, gałązki, szyszki... no i oczywiście mikołaj. Ale o spotkaniu z mikołajem napisze innym razem


W gruncie rzeczy święta to fajna sprawa. Dużo zabawek, Twoje własne drzewo, które świeci, mikołaj, który ciągle chce się bawić i dużo jedzonka... Aha zapomniałbym - po tym wszystkim... FOTEL TYLKO DLA CIEBIE!

ŚWIĘTA NAD MORZEM I MÓJ KUMPEL TYBERIUSZ



Święta, święta i po świętach... ja swoje pierwsze boże narodzenie spędzałem nad morzem. U rodziców mojej Pani i mojego kumpla Tyberiusza. Drga jak zawsze była długa, ale dzielnie ją zniosłem. Właściwie to nawet lubię podróżować samochodem. Tyle się za oknem dzieje...
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce mój kumpel już spał w pokoju swojej Pani. Drzwi były zamknięte, więc nie mogłem się z nim przywitać od razu. Ale rano, jak tylko się otworzyły powitania nie miały końca.

fajnie że mnie jeszcze pamiętał. Od razu zaczęliśmy się bawić. Mówię wam, mój kumpel ma niezłe pomysły. Tylko jedno jest kiepskie. Nie można mu podjadać z miski. Je jakieś takie dziwne rzeczy.

MĘSKIE ZAJĘCIA


Wczoraj razem z Panem zajmowaliśmy się całkowicie męskimi sprawami. Pan kupił regały i oczywiście musiałem mu pomóc, bo sam nie dał by sobie rady. Wiecie jak to jest. Jak sam nie zadbasz o wszystko, jak sam wszystkiego nie sprawdzisz... to nikt tego za ciebie nie zrobi. A z Panem bywa różnie. Potem będzie jak z tą szafą. Nieprzespane noce i łapy pełne roboty. Że o pysku już nie wspomnę. A tak od poczatku miałem wszystko na oku.

BALKONOWE MASKOWANKO



Pogoda czasem oszukuje i to bardzo bardzo. patrzę przez okno i widzę, że świeci słońce. No to niewiele myśląc biegnę do Pani i mówię jej, żeby mnie wypuściła na balkon, no Roksiaka też oczywiście. Wychodzę i co?... zimniasto, mokrzasto... Na szczęście jestem prawdziwym komandosem, który potrafi poradzić sobie w każdych warunkach. Tym razem znalazłem nowe zastosowanie folii malarskiej

Sucho, ciepło. Osłona od wiatru jest... Nic tylko zażywać świeżego powietrza.
Próbowałem namówić Roksiaka, ale zgrywała damę i wolała wrócić do domu.