piątek, 18 grudnia 2009

PINGWIN


Już jakiś czas temu Roksiak poznał Pingwina.
Właściwie tak do końca nie zostało nigdy wyjaśnione skąd się wziął u nas w domu.Podobno Pan go przyniósł, co jest raczej mało prawdopodobne, bo Pan raczej nie znosi do domu różnych rzeczy.
To Pani ciągle coś wyjmuje z torebek. Wiem, bo zawsze przeprowadzam inspekcję, czy aby przypadkiem nie ma tam czegoś, co właśnie mnie by się przydało. Z reguły nie ma, a jak już jest, to Pani mówi, że to nie dla mnie i taka z tym robota.
Wracając jednak do Pingwina. Stał sobie na biurku już jakiś czas, jednak nie wchodził mi w drogę, więc stwierdziłem, że nie będę się nim zajmował. No, ale Roksiak postanowił się z nim zaprzyjaźni.
Początkowo było słodko. Siedzieli na przeciw siebie i patrzyli słodko w oczy; potem były całuski w nosek, no a na końcu Roksiak stwierdził, że muszą przybić piątkę. I się zaczęło...
Okazało się, że Pingwin jest w świecie pingwinów komandosem i zastosował chwyt "żelazny uścisk" na łapie Roksiaka, a ściśle mówiąc na jego pazurze. Roksiak chciał zabrać łapę, ale Pingwin nie chciał Roksiaka puścić. Oczywiście Roksiak, jak to Roksiak - wpadła w panikę. Biegała po domu, skakała po meblach, ale Pingwin był dobrze szkolony i wytrzymał. W końcu Roksiak postanowiła wezwać prawdziwego komandosa na pomoc - czyli mnie. Kazałem jej mocno machnąć łapą, tak jak ja robię, gdy chcę zdjąć bandaż. Od razu zadziałało. Pingwin puścił.
Jak tylko Pingwin puścił Roksiaka i wylądował na kanapie, na której usiłowałem drzemać [ ale szaleństwa Roksany skutecznie to uniemożliwiały] pokazałem mu co znaczy spotkać na swojej drodze prawdziwego komandosa. Kilka szybkich chwytów, i piszczał jak mały pingwini pisklak. Oczywiście okazałem mu miłosierdzie i nie zagryzłem na całkowitą śmierć. Nastraszyłem jedynie i wrzuciłem za kanapę do ciemnicy. Roksiakowi powiedziałem, że jak chce atakować innych komandosów, to musi ukończyć szkolenie dla zaawansowanych komandosów, z którego już jakiś czas temu uciekła. Roksiak udał, że nie słyszy i poszedł do kosza na małą drzemkę, a ja wreszcie mogłem pokimać, jak miałem w planach.
***
Pani odnalazła Pingwina i ogłosiła amnestię dla nielotów. Znów stoi na biurku Pana, ale już nie jest taki pewny siebie, jak wcześniej. Schował się w kącie i jak idę, to usiłuje być niewidzialny.

DEPILACJA ROKSIAKA


Ostatnio bardzo dużo chorowałem. Dostałem niezliczoną ilość zastrzyków i wstrętne tabletki, które Pani podstępem zapakowała raz w szynkę, a raz w salami. Przyznaję, dałem się nabrać za każdym razem. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nie wszystkie moje zmysły komandoskie dobrze działały, bo miałem katar.
Na szczęście już czuję się lepiej.
Co prawda Pani doktor na sam koniec ogoliła mi łapę [ co wcale nie jest śmieszne], bo razem z Państwem umyślili sobie wypompować ze mnie krew. I oczywiście się usprawiedliwiała, że musi mi ta łapę ogolić, bo nie może znaleźć żyły. Jasne, już jej wierzę, jak wcześniej pobierała to żyłę znalazła, więc niby jak? Mam wędrowne żyły? Jasne jest że chciała się pobawić swoją maszynka moim kosztem.
A potem jakby mało było tego koszmaru założyła mi dziewczyński bandaż. MI! KOMANDOSOWI!!
Oczywiście w domu od razu go zdjąłem, ale Roksiak zaczął się śmiać z mojej wygolonej łapy. No to postanowiłem, że ja Roksiakowi też łapę wydepiluję i zobaczymy czy dalej będzie się śmiała. Myślałem, że pójdzie raz dwa, ale okazało się, ze Roksiak ma dużo futra [ zwiększyła sobie na zimę ] i zanim skończyłem przyszła Pani i mi wlała, bo dręczę Roksiaka.
Roksiak oczywiście potem cały czas łaził przy Pani i nie mogłem go dorwać, ale jeszcze znajdę okazję. A wtedy, zanim zacznę ją depilować to ją zaknebluję. Mam już wszystko obmyślone. Jak jej siądę na pysku, to nie będzie mogła wezwać Pani. Zobaczymy jak jej się będzie chodziło z wydepilowaną łapą.

wtorek, 8 grudnia 2009

KOSZ



Pani postanowiła, że jestem już za gruby, żeby podróżować u niej na kolanach [ też coś! Tłumaczyłem, że to same komandoskie mięśnie, ale jak ona się uprze to już nic nie poradzisz].
No i zamówiła mi kosz, podobny do tego jaki ma Roksana. Oczywiście nikt mnie nie słuchał, kiedy mówiłem, że kosz Roksiaka jest za mały i nie mogę w nim normalnie spać, tylko muszę się zwijać w kłębek, ale w tym domu nikt mnie nie słucha.
Na szczęście kosz który przyszedł okazał się znacznie większy od roksiakowego, więc lu. Problem tylko w ty, że teraz Roksiak, jak zobaczył mój kosz to nie chce swojego starego tylko ten nowy. Przeczytała gdzieś w necie, ze można objąć mieszkanie przez zasiedzenie i ciągle w tym moim koszu śpi. Na szczęście Pan okazał się w miarę normalny i zapowiedział Roksiakowi, ze nad morze i tak będzie jechać w swo9m koszyku. Dlatego pozwalam na razie Roksiakowi spać w moim. Nawet odstąpiłem jej chwilowo mój niebieski kocyk. Ma się ten gest brata.

PAKOWANIE PREZENTÓW




Święta tuż tuż, więc Pani zabrała się za pakowanie prezentów. Oczywiście Pan był zajęty, więc musieliśmy z Roksiakiem pomóc, bo sama bidulka nie dała by sobie rady. Na szczęście o pakowaniu prezentów wiemy wszystko.
Ja zajmuję się papierem - odmierzanie, przycinanie pazurem i oczywiście nadzorem całego pakowania, a Roksiak wstążeczkami. Wiązaniem i takim robieniem, żeby się skręcały. Ma w tym wprawę z zeszłego roku. podobno tajemnica tkwi w odpowiednim ich ponadgryzaniu.
Oczywiście Pani trochę protestowała, ale nie zwracaliśmy na nią uwagi, bo ona ma ostatnio humory i humorki. Jakbyśmy nie pomagali, to pewnie doszłaby do wniosku, ze już jej nie kochamy. Poza tym miałem nadzieję, ze uda mi się podejrzeć co Mikołaj przyniósł dla mnie. Ale nie wyszło. trzeba będzie zaczekać do choinki.

ROKSIAK BRUDASEK



Roksiak to jednak jest brudasek. Ja już pomijam fakt, że musze po niej sprzątać w kuwecie, bo jej się wydaje, że jak dwa razy łapą machnie to koniec. A ja potem idę i normalnie padam!
Jakiś czas temu zrobiłem jej kontrolę uszu i okazało się, że są umyte tylko pobieżnie. Nie było rady. Musiałem sam dopilnować, żeby Roksiak był czysty. A wiecie jaki Roksiak oporny jest. Na szczęście po miesiącach szkoleń na komandosa wiem jak postępować z Roksiakiem. Plan był taki:
1. mała przyczajka, aż Roksiak uśnie na kanapie
2. szybki komandoski skok, z profilaktycznym trzepnięciem łapą w pysk
3. założenie podwójnego kociego nelsona z wykorzystaniem pazurów w okolicy tętnic
4. właściwe mycie Roksiaka.
Oczywiście plan udał się prawie cały. W końcu jestem zawodowym komandosem.
Niestety, po małych oporach Roksiak zgodził się na umycie pyska i uszu, ale jak chciałem jej umyć brzuch zaryzykowała życie i uciekła. W efekcie ma znacznie mniej sierści w okolicach gardła i trak sobie myślę czy nie dać jej pod choinkę szalika, żeby sobie go nie przeziębiła. Gardła oczywiście, nie szalika.

PACZKA


Ostatnio przyszła do nas paczka. Jestem pewien, że dla mnie. Pewnie bardzo dużo myszy od Pani Tyberiusza. Niestety, moja Pani, zamiast od razu ją rozpakować, postawiła w kącie i poszła robić obiad.
Jakby kogoś interesował obiad Pana. Paczka ważniejsza.
W dodatku Roksiak jak się obudził, obejrzał paczkę i mówi, że to do niego, a nie do mnie. Musiałem na wszelki wypadek objąć wartę - przynajmniej do czasu, aż Pani jej nie rozpakuje i nie okaże się, że są tam moje nowe myszy. Inaczej Roksiak sobie jakąś przywłaszczy.

STOŁOWY AZYL


Są takie chwile, kiedy mam już serdecznie dość Zbója i jego pomysłów na zabawę. A odkąd poczuł się lepiej, dostaje korby. W dodatku ta zabawa jest niesprawiedliwa, bo jak Zbój ma dość, to chowa się do namiotu i to jest taki jego azyl, a jak ja się schowałam do kosza, to powiedział, że kosz jest wspólny i nie może być azylem, po czym wyciągnął mnie za ogon. No to sobie wymyśliłam, że moim azylem będzie stół.
Tak, wiem, wiem, że nie można na niego wchodzić, ale tak się składa, że Zbój też o tym wie, więc jak się położę na stole, to mam od niego spokój. Gorzej jak nie zdążę zejść zanim Pani przyjdzie, bo wtedy jest lanie.
Ale to i tak lepsze niż lanie od Zbója. Pani to słabiak.

niedziela, 29 listopada 2009

CHOROWANKO


W tym domu nawet spokojnie pochorować nie można.
Jestem przeziębiony. Mam gorączkę, katar [ pani nie pozwala mi wycierać nosa w poduszki, chociaż każdy wie, że tak jest najwygodniej], i boli mnie gardło, tak mocno, ze prawie nie mogę jeść chrupków. Do tego znów mam zapalenie oczu i moja Pani doktor przepisała mi krople do oczu, chociaż wie, że ich nie lubię. Do tego co drugi dzień jeżdżę na zastrzyki [ i to trzy], więc wcale nie marudzę tylko naprawdę jestem chory. chciałem sobie spokojnie podrzemać na kanapie, pod kocykiem bo mam trochę dreszczy i co? Ledwo zamknąłem oczy a Roksiak już mnie napadł. Potem się tłumaczyła, ze myślała że to kolejne szkolenie komandoskie, ale ja dobrze wiem, z chciała wykorzystać, że się źle czuję. Podstępny Roksiak. Niepotrzebnie ją szkoliłem.

BIAŁA MYSZA



Normalnie mam już tego dość. Kolejna genialna skrytka spalona! A wydawała się doskonała. Dwa miesiące obserwacji, potem opracowanie planu jak dostać się do szafy niezauważoną... przy Zbóju to takie proste nie jest. I oczywiście dwa dni temu Pan postanowił założyć swoje buty.
Nie nosił ich od ostatniej zimy. Normalnie nie wiem czemu postanowił je założyć, bo zawsze zakłada je jak jest śnieg. A ja prowadzę codzienne obserwacje, czy ten skubaniec już pada i musze ewakuować moją mysze czy jeszcze nie. No i śniegu nie ma, a Pan wyjął buty.
Oczywiście znalazł mysze! I oczywiście zrobił wielkie halo z tego powodu. Zbój jak to usłyszał zaraz poleciał do Pani, że to niby jego mysza i pani OCZYWIŚCIE uwierzyła. Z nią tak zawsze. Jakoś nigdy jej do głowy nie przychodzi, że jakaś mysza może być moja.
Na szczęście udało mi się ją odzyskać, a jak Zbój poszedł na kolację schowałam ją w nowej super tajnej skrytce. Mam nadzieję ze tym razem będzie bezpieczna.

piątek, 18 września 2009

SPRAWA POŃCZOCH I SZUKANIE ODOSOBNIENIA


Są takie chwile w życiu każdego kota, kiedy potrzebuje pobyć sam. Wyciszyć się, uporządkować myśli, ukryć przed Panią, ewentualnie... przeanalizować ile ma myszy pod swoją opieką i gdzie właściwie je schował przed Roksiakiem. Ale oczywiście znalezienie takiego miejsca nie jest łatwe. Roksiak łazi za mną ciągle, do tego są miejsca, w których jakoś ostatnio przestałem się mieścić [ pewnie ze względu na rozbudowane komandoskie mięśnie]... słowem - prosto nie jest.
Na szczęście los się do mnie uśmiechnął. Pani ostatnio robiła w szafie porządki.
Na początku chciałem jej pomóc. Znalazłem nawet takie długie, cienkie szmatki, które z całą pewnością nie były jej potrzebne, bo trzymała je w pudełku maksymalnie poplątane, które chciałem rozplatać. Wziąłem rozpęd i wskoczyłem do pudełka stylem nurkującym. Oczywiście wszyscy poza moją Panią wiedzą, że jak są supły, to trzeba mieć pazury, żeby je rozplątać. No to od razu wyciągnąłem moje.
Pani w krzyk, że jej podarłem wszystkie pończochy. A nieprawda, bo tylko je rozplątywałem.
Ostatecznie, po tym incydencie, doszedłem do wniosku, że muszę pobyć sam. Wdrapałem się na półkę i udawałem sweter. Pani by się nabrała, ale Roksana mnie zdradziła.
Podstępny zdradziecki kot ten Roksiak.

niedziela, 23 sierpnia 2009

ZBÓJNIKOWY POMYSŁ NA GRĘ

Ostatnio doszedłem do wniosku, ze mój komandoski talent całkowicie się marnuje. Niby poluję na Roksiaka; odnoszę zwycięstwa [ czasem wielkie, czasem małe...]; opracowuję nowe techniki komandoskie; ciągle udoskonalam systemy pułapek, a w wolnych chwilach szkole moje myszy... ale to jednak mało. Mój talent nie trafia do mas!
A potem mnie olśniło! Muszę znaleźć kogoś kto zrobi o mnie grę. Byłaby bestselerem. Jestem przekonany.
Wyobrażacie to sobie? Wcielasz się we mnie - Zbója i musisz wykonać dużo tajnych misji komandoskich, jak np. dostać się do chrupek zamkniętych przez [ okrutną] Panią w pudełku, pokonać myszę w walce na drzewku, dopaść Roksiaka zanim się schowa tak, że nie będzie do niego dostępu...Dla słabiaków mogłaby być wersja w wcielaniem się w Roksiaka. Już to widzę! Ekran z mojej perspektywy...

















Misje można by oprzeć o blogowe zapiski. A co do zajawki reklamowej... to nagrałem [ pomimo sprzeciwów Roksiaka] przykładowy filmik. Trochę amatorski, ale pokazuje o co by mi chodziło.


Taaaaaaa... to naprawdę doskonały pomysł. Teraz musze znaleźć wykonawców. A Roksiak jak nie będzie chciał pomóc wcielając się w rolę ofiary, to nie dostanie swojej części wpływów i już.

piątek, 21 sierpnia 2009

POLITYKA NA OSTRZU PAZURA



Roksiak to jednak tchórz jest, a nie komandos. Tyle ją szkolę i nie widać nic z efektów. Mówię jej, jak chcesz chrupek to trzeba ostro. Idziesz i mówisz do Pani " Chrupek! Teraz do miski i to z górką!", a nie jakieś błagalne patrzenie w oczy, jakieś delikatne pomiaukiwania... Na panią działa tylko polityka na ostrzu pazura. Liczy się z silnymi, słabymi rządzi... ale oczywiście Roksiak nie słucha i dalej swoje.
Żal mi się jej zrobiło, więc podchodzę do Pani i mówię: "Chrupek! Dla mnie i dla Roksiaka. Teraz!". Pani oczywiście udawała twardą, wiec odmówiła. No to pokazałem Roksiakowi jak się toczy rozmowy na ostrzu pazura. Wyminąłem Panią, podszedłem do pojemnika z chrupkami i sam sobie otworzyłem.
Roksiak najpierw się czaił, ale potem sam przyszedł skorzystać z dodatkowej chrupkowej porcji.

niedziela, 16 sierpnia 2009

DOBRY BRAT


Pani ostatnio ma jakieś dziwne pomysły odnośnie właściwego odżywiania kotów. Pewnie naczytała się jakiś pisanych przez ludzi książek i postanowiła, że będziemy ze Zbójem jeść o stałych porach. Może i to zdrowe, ale jak mój brzuch mówi, że chce chrupków o 12:05, to znaczy, że chce chrupków o 12:05 tu i teraz i nie zamierza czekać jeszcze dwóch godzin, bo tak się Pani ubzdurało. Dlatego właśnie zawarłam ze Zbójem pakt o współpracy chrupkowej. Jak chcę chrupków to już nie idę do Pani, tylko do Zbója - bo on to dziwne pudełko umie otwierać i jem sobie tyle chrupków ile chcę, a nie tyle ile Pani mi wyznaczy w oparciu o te swoje książki.
Odkąd mam stały dostęp do chrupków życie nabrało nowych kolorów. Czasem nawet taki brat jak Zbój jest dobrym bratem...

ZBÓJNIKOWE BADANIA NAD CZEREŚNIAMI


Ostatnio nie miałem czasu zaglądać na bloga, bo mam pełne łapy roboty.
Po pierwsze kończyłem raport z badań nad "właściwościami czereśni i ich zastosowaniem w życiu kota".
Po drugie przeprowadzałem zintensyfikowane szkolenia poziomu drugiego dla wszystkich odnalezionych myszy.
Po trzecie ... no to już prywatna sprawa.

Fragmenty raportu z badań nad czereśniami

W związku z faktem, że Pani przyniosła do domu ostatnio nowe coś - czereśnie - czułem się zobowiązany poświęcić cały swój wolny czas na badania. W mojej decyzji utwierdziła mnie postawa Pani, która czereśnie umieściła w misce i postawiła na stole, czyli - przynajmniej teoretycznie- miejscu gdzie nie wolno nam z Roksiakiem wchodzić. To obudziło we mnie badacza - odkrywcę.
Podstawowym problemem było zdobycie materiału do badań. Na szczęście jestem najlepszym na świecie komandosem, więc taka akcja to miska z mlekiem, że się tak wyrażę. Szeregowiec Roksiak dostał zadanie odwrócenia uwagi Pani rozpaczliwym miauczeniem w kuchni [ chodziło o wywabienie Pani z pokoju, w którym były czereśnie]. Potem już nic trudnego. Szybki skok na kanapę, odbicie, skok na fotel. Szybki zwrot o 90 stopni... i już jestem na stole [ tu co prawda była serweta, na której się nieco przejechałem, ale to nic]. Porwanie z miski kilku obiektów do badań i szybka ucieczka do sypialni państwa. Całość wykonana w ułamku sekundy.
badania wykazały:
* czereśnie doskonale się turlają, niestety nie można polować na nie z pazurami.
* czereśnie nie są odporne na zadawane ciosy, co powoduje, że jako przeciwnik szybko nie nadają się do dalszej zabawy
* czereśnie - mimo zapewnień szeregowca Roksiaka, nie nadają się do jedzenia, a sok brudzi i skleja futro [ tarzanie się na czereśniach nie jest wskazane]
* czereśnie maja taki patyk - chwytnik, dzięki czemu są łatwe w transporcie [ przynajmniej póki jest chwytnik], jednak wtedy nie da rady ich turlać
* czereśnie są jak szeregowiec Roksiak - jak tylko usłyszały, że chcę przeprowadzić na nich szkolenie komandoskie wturlały się pod kanapę i nie mogłem ich sięgnąć łapą
* zdecydowanie nie można przeprowadzać szkolenia w państwa łóżku, bo zostawiają ślady, a to kończy się laniem dla instruktora.
Podsumowując. Czereśnie nie są w stanie zastąpić szeregowca Roksiaka, który co prawda chowa się przed szkoleniem, ale łatwiej go wyciągnąć spod kanapy, jest bardziej odporny na ciosy i co najważniejsze - nie zostawia śladów na pościeli, dzięki czemu nie dostaję tak często lania od Pani. Jednym słowem - CZEREŚNIE NIE SA W STANIE ZASTĄPIĆ ROKSIAKA. MUSZĘ POSZUKIWAĆ DALEJ.

ZMYSŁ KUPIECKI ROKSIAKA


Zupełnie przez przypadek okazało się, że mam dar kupiecki. Oczywiście zawsze interesowałam się moda - w końcu mam wyjątkowo twarzową obrożę z małymi dżetami i czerwonym pluszem, a mój znaczek to w ogóle ostatni krzyk mody, więc to, że się na modzie znam, nie podlega dyskusji. Ale odkryłam w sobie też zmysł kupiecki. Dlatego właśnie dzielnie pomagałam Pani Tyberiusza, kiedy wystawiała różne rzeczy na allegro. Wiecie - udawała że się zna, ale to ja musiałam łapą wskazywać gdzie mierzyć, co i jak i centymetr przytrzymywać. Zbój też chciał, ale jak to Zbój tylko przeszkadzał.
Z facetami już tak jest.

czwartek, 23 lipca 2009

NOWE POKOLENIE























Właśnie się dowiedziałem, ze na Pomorzu rośnie nowe kociamberkowe pokolenie. Ten łaciaty to Pimpuś, a drugiego imienia jeszcze nie znam. mam nadzieję, ze uda mi się, jak będę na Pomorzu, Poprosić Panią, żeby pozwoliła mi się z nimi pobawić. W końcu jestem tak jakby ich przyszywanym wujkiem i ciąży na mnie odpowiedzialność, by uczynić z nich prawdziwych komandosów. A tak widzę, że Pimpek ma niezłe zadatki by być dobrym komandosem.
Oczywiście muszę najpierw opracować plan szkolenia, dostosowany do ich wieku i pewnie krótkiego okresu jakim będę dysponował na to szkolenie. Eh, znów łapy pełne roboty.

niedziela, 19 lipca 2009

PAKOWANIE PREZENTÓW


Nie wiem, co by ta nasza Pani zrobiła czasem beze mnie i bez Roksiaka. Patrzę ostatnio, a ona zabiera się do pakowania prezentu. Oczywiście nie bardzo sobie z tym radzi, ale to u niej normalne - z prezentami bożonarodzeniowymi było dokładnie tak samo. No serce mi się kroiło, więc mówię do Rosiaka, choć pomożemy Pani pakować prezenty. Doświadczenie mamy, bo pakowaliśmy te prezenty świąteczne. Roksiak najpierw marudził, a potem się zgodził [ pewnie dlatego, ze zaszło słońce i nie mogła się dłużej opalać].
Podchodzę do papieru, chciałem go łapą przytrzymać, a Pani od razu "Zbóju nie pomagaj mi" - ja wiem, ze ona taka samodzielna chce być, no ale nie radzi sobie, więc zignorowałem to co mówi. Roksiak zajął się taśmą [ trochę za bardzo się wczuła w tą opiekę nad taśmą, bo wepchnęła ją pod kanapę, żeby jej się nic nie stało, i żebyśmy wiedzieli gdzie jest], a ja zająłem się papierem.
A potem się okazało, ze to prezent dla Kapiego, więc pomyślałem sobie z Roksiakiem, ze najlepszym prezentem dla Kapiego będzie moja i Rosiaka wizyta. Postanowiliśmy z Rosiakiem że zapakujemy się z prezentem, a potem rodzice Kapiego nas odeślą. Ale nic z tego nie wyszło, bo ten papier jakoś tak mało wytrzymały jest i jak się położyłem na kartonie i chciałem nim przykryć, to się podarł na małe paseczki. Roksiak twierdzi że to dlatego, że użyłem pazurów, ale moje pazury nie są aż takie ostre, - nie ostrzyłem ich wtedy już kilka godzin - więc to na pewno wina wadliwego papieru. Roksiak powiedział, że ona ma lepszy plan i obwiązała się wstążką - powiedziała, że jak się położy, to będzie wyglądać jak prezent. I rzeczywiście wyglądała. Ale Pani jakoś nie dała się zmylić i nie wysłała Roksiaka do Kapiego.
Musiał mu wystarczyć piracki okręt. A jestem pewien, że z naszej wizyty ucieszył by się bardziej

GANG WRÓBLI


Mój ostatni pobyt na Pomorzu miał niezwykle duży walor edukacyjny. Nie tylko dowiedziałem się o nowych technikach komandoskich od mojego kumpla Tyberiusza, ale przekonałem się, ze klan wróbli jest niezwykle rozbudowana siatką.
Ja mam tylko jednego wróbla i jedną sikorę... no dobra, dołączyła do ich bandy jeszcze szalona sroka, ale to wszystko. A mój fumfel musi walczyć z całym gangiem wróbli, wspomaganym przez zwiadowcze gołębie.
W dodatku Tyberiusz taki mniej skoczny jest, więc trudniej mu się walczy. Na szczęście od czego ma się przyjaciół. Podczas całego pobytu pełniłem warty w punkcie obserwacyjnym [ z niewielkimi przerwami na posiłki oczywiście i czas, kiedy szkoliłem myszę - to bardzo ważne, by nie robić długich przestojów w szkoleniu, bo mysza zapomina czego się nauczyła].
Wielogodzinne obserwacje doprowadziły mnie do następujących wniosków:
* najprawdopodobniej Pani Tyberiusza została przekupiona przez wroga, bo go dokarmia
* tajna siedziba wróblowego gangu mieści się za skrzynkami na parapecie - można podsłuchać przez ścianę ich tajne rozmowy- jednak nie można zaatakować ich znienacka właśnie przez te skrzynki [ to także dowód na współpracę Pani Tyberiusza z wrogim wróblim gangiem]
* każdego dnia gang coraz bardziej się rozrasta, tworząc wielką ogólnopolską siec wróblową.

Nie wiem, jak przekazać kumplowi, ze jego Pani walczy po drugiej stronie...

sobota, 18 lipca 2009

ZWYCIĘSTWO W NIERÓWNEJ WALCE


Dziś Pani postanowiła uruchomić odkurzacz. Jestem prawie pewien ze zrobiła to specjalnie, żeby ukarać mnie i Roksiaka za nocne zabawy w berka. Oczywiście nie mam dowodów, ale sądzę, że taka jest prawda, a nie, że chciała posprzątać. W końcu ma przecież miotłę, której Roksiak się nie boi [ ja nie boje się niczego i wcale przed odkurzaczem nie uciekam, tylko nie lubię hałasu jaki robi - szkodzi mi na uszy].
Dlatego dziś miarka się przebrała - Pani odkurzała moje drzewko. MOJE DRZEWKO!!!! Zdecydowałem, ze czas z tym skończyć. Nie będzie jakiś tam pierwszy lepszy odkurzacz straszył prawie na śmierć Roksiaka i atakował moje drzewko.
Wykorzystując wszelkie moje umiejętności komandoskie, a także fakt, ze każdego dnia ćwiczę w moich namiotach techniki maskujące wykorzystałem moment, gdy pani odłączyła go od prądu i urwałem mu koło. Nie było to proste, na szczęście mam mięśnie ze stali. Zobaczymy, czy teraz też będzie taki pewny siebie bez tego koła.

piątek, 17 lipca 2009

ROKSIAK I CZEREŚNIE




Niedawno Pani przyniosła kulki na patykach, które nazywają się czereśnie. Nie lubię jak w domu jest coś nowego, czego nie znam. Wolę się wtedy trzymać z daleka. Nigdy nic nie wiadomo. Ale Jak Pani wyszła, Zbój powiedział, ze trzeba zbadać te nowe kulki. Wszedł na stół i zabrał jedną do badań. Ponieważ kulka nic mu nie zrobiła postanowiłam, ze ja tez je sobie z bliska obejrzę.
Okazało się, że są bardzo mięciutkie i śliskie. Jak chciałam wyjąć sobie jedną z miski, to od razu mi uciekała, a jak wysunęłam pazur, to przyczepiła się na dobre. Dziwne te kulki. A na sam koniec okazało się, że w środku kulki jest jeszcze jedna mała kulka. Zupełnie inna. Zjeść się jej nie da, bawić się nią nie da, bo za mała i od razu ucieka pod kanapę... zupełnie nie wiem do czego może się Pani ta mała kulka przydać. Za to ta duża, czerwona jest wielofunkcyjna. Można się nią bawić, a można ją potem tez zjeść. tylko strasznie zlepia futro, więc trzeba uważać.
Jak Zbój opublikuje swoje badania naukowe, to będę wiedziała więcej.

NOWA MYSZA


Moje wielotygodniowe manifestacje , ze potrzebuję nowej myszy nareszcie dały efekt. Oboje z Roksiakiem dostaliśmy po nowej myszy. Ale tym razem pani okazała się przebiegła i każde z nas dostało inną mysz. Nie da rady wmówić pani, ze to Roksiak swoją zepsuł, a ta jest moja. Szkoda.
Wstępne testy wykazały, ze moja mysza do niczego się nie nadaje. co prawda ma dzwonek, ale dzwonek to nie wszystko. Wady nowej myszy:
* nie ma właściwego, czerwonego nosa
* nie da się jej oskórować bo jest ze sznurka
* dzwonek za mało dzwoni
Dlatego schowałem ją głęboko pod kanapą i zaopiekowałem się myszą Roksiaka, która ma czerwony nos i futro, które można ściągnąć pazurami.
Poza tym Pan ostatnio robił porządki i odnalazł wszystkie moje myszy. Nawet te w tak tajnych skrytkach, że sam zapomniałem gdzie są.
Mam teraz tyle myszy, ze mogłem je rozmiescić w całym mieszkaniu, w taki sposób, że gdziekolwiek bym był, mogę się którąś pobawić.
Boje się tylko że szkolenie takiej ilości myszy może mnie wykończyć.

DZIKA PANTERA KOT FOTOGRAFICZNIE OBŁĘDNY



Ostatnio Roksiak ma nowy obiekt westchnień. I to w dodatku nie koci, tylko ludzki. Jak tylko do Państwa przyjeżdża ich znajomy Roksiak od razu inny. Zaraz się dokładniej myje i oczywiście udaje mądrzejszego niż jest. Ostatnio to nawet próbowała grać z Państwem i ich znajomym w jakąś ludzką grę.
Taaaaaaa, Roksiak się zakochał bez dwóch zdań. ta zabawa ze sznurkiem całkiem podbiła jej serce. No ale mniejsza z tym. Roksiak jest dorosły i powinien wiedzieć, że ten związek nie ma szans.
W każdym bądź razie, ten znajomy twierdzi, ze ja nie jestem kotem, tylko mała panterą. Jak nikogo nie było w domu [ poza Roksiakiem oczywiście - ale ona się nie liczy, bo usiłuje ostatnio być bardziej ludzka i jest zajęta- poszedłem do sypialni Państwa [ tam jest wielkie lustro] i przyjrzałem się sobie. No rzeczywiście. Jestem taką mniejsza panterą. Teraz przy kazdej okazji ćwicze pozy pantery.
Na szczęcie pani ma tyle roślin, że nie jest to trudne. Może jeszcze zostane gwiazdą filmową? Albo np światowej sławy modelem? W końcu nie tylko wygląd się liczy [ który mam] ale tez to coś. Ten dar, który sprawia że obiektyw cię kocha [ mnie kocha - pokazałem mu jakie mam pazury i teraz kocha mnie bezgranicznie].

sobota, 20 czerwca 2009

DRAŻLIWA KWESTIA PAZURÓW


Zupełnie nie mogę się dogadać z Panią jeśli chodzi o moje pazury. Ona to by chyba chciała żebym ich wcale nie miał. Jako komandos muszę mieć jakąś broń. Poza tym, ta broń musi być najlepsza. W związku z tym ostrzę moje pazury w każdej wolnej chwili. A że wolną chwilę mam w różnych miejscach to tez w różnych miejscach je ostrzę. Poza tym, muszę na czymś ich ostrość sprawdzać, a Roksiak ostatnio jakoś odmawia współpracy. No więc, zacząłem je sprawdzać na pani roślinie. Wszystko było w porządku dopóki Pani nie zobaczyła liści. Uczciwie przyznaję, ze trochę się różniły od pierwotnych. Teraz Pani zamiast jednego dużego liścia ma wiele bardzo cieniutkich. Oczywiście jak było do przewidzenia roślina, tak jak wcześniej Roksiak odmówiła współpracy i zaczęła usychać - dlatego pani się dowiedziała o tych liściach. Oczywiście pani od razu skróciła mi pazury.
A wieczorem przyłapałem ją jak sama swoje ostrzy - takim małym przenośnym drapakiem. jak wyszła spróbowałem, ale jakiś kiepski. Nic dziwnego, ze pani moje obcięła - zwyczajnie zazdrościła i tyle.

czwartek, 21 maja 2009

AKCJA "PARÓWKA"


Nie ma zbyt dużo czasu, więc tylko krótki raport.
W związku z nowo nabytą umiejętnością wskakiwania na kuchenne szafki, a także dzięki pogłębionej wiedzy na temat działania kuchenki oraz doskonałemu przygotowaniu komandoskiemu uniezależniłem się od Pani, jeśli chodzi o jedzenie. [ W końcu jestem już absolutnie dorosłym kotem]
W dniu wczorajszym przeprowadziłem udaną akcję na parówkę. Była doskonała. Lekko podgrzana i ... bardzo duża. Roksiak zazdrościł mi pół dnia. A lanie nie było takie złe. Myśł o parówce pozwoliła mi je przetrwać.

środa, 20 maja 2009

URODZINKI


DZIŚ SĄ MOJE URODZINY. KOŃCZĘ CAŁY ROK! JESTEM JUŻ BARDZO DOROSŁYM KOTEM.

poniedziałek, 18 maja 2009

WEZWANIE TOFFI



Każdy mężczyzna od czasu do czasu lubi coś słodkiego . No, a już taki 200 % mężczyzna- komandos jak ja, to szczególnie. Dlatego właśnie postanowiłem wyręczyć moją Panią [ ona taka zapracowana ostatnio] i sam poczęstowałem się toffi. Nie było tego dużo - trochę rozsmarowane na desce, ale jestem przekonany, że jak Pani przypomni sobie, że nie dostałem swojej porcji, to ją dostanę. Przy okazji okazało się ze na szafce są resztki chrupek z miski, którą Pani, pewnie też przez przypadek, zabrała wczoraj z podłogi, więc je dokończyłem - co się będą marnować.
Oczywiście całą akcję przeprowadziłem bardzo sprawnie i nic nie zrzuciłem na podłogę. Pani będzie ze mnie dumna, choć dla takiego komandosa jak ja to nie jest wielki wyczyn. Ciekawe czy pan tez będzie dumny, że już doskakuję do wszystkich szafek?

piątek, 15 maja 2009

KOCIE ZABAWY



Nie lubię kiedy pada deszcz. Pani nie pozwala wychodzić wtedy na balkon i nie ma co robić. W końcu ile można polować na tą samą mysze albo Roksiaka? No właśnie. Roksiakowi też się nudzi, chociaż ona tyle o tym nie mówi. Jak pada deszcz to idzie spać. No, ale ile można spać?!
Dlatego tym razem zaproponowałem zabawę w chowanego. Zasady były proste. Roksiak się chowa, a ja go szukam. Jak znajdę to ja się chowam a ona mnie szuka. Znalazłem Roksiaka prawie od razu, bo ona nie zna komandoskich technik maskujących i zapomniała o ogonie.
Kiedy przyszła moja kolej wykorzystałem wszystkie swoje umiejętności. Schowałem się pod kapą i zostawiłem sobie tylko małą szparkę na obserwację, czy roksiak się zbliża czy nie.

Siedzę i siedzę, a Roksiaka nie ma i nie ma. No wiem, ze Roksiak jest ograniczony, ale ile można mnie szukac? [ pomimo tego, że jestem najlepszym komandosem i techniki maskujące mam w małym pazurze]. W końcu wychodzę ze swojej kryjówki i co widzę? Roksiak opala się na parapecie. idę do niej i miauczę " Roksiak co jest?", a ona na to, że jej się znudziło, bo to głupia zabawa, bo ja ją znalazłem od razu, a ona mnie szukała, ale jak nie mogła znaleźć to poszła się opalać.
No i baw się tu z Roksiakiem!

KONIEC DIETY I MEKSYKAŃSKA KUCHNIA

NARESZCIE...NARESZCIE...NARESZCIE!!! W dniu 4 maja zakończyły się moje męczarnie z dietą. Po długich przemyśleniach i analizach moja Pani weterynarz doszła wreszcie do wniosku, ze waga 6,7 kg jest dla mnie optymalna i nie muszę być dalej głodzony. Mogła mnie spytać wcześniej, to od razu bym jej powiedział, ze to nie tłuszcz daje mi taka wagę tylko komandoskie mięśnie wyrobione w czasie wielu walk z szeregowcem Roksiakiem, a brzuch to wcale nie oznaka obżarstwa - jak twierdzi mój Pan, tylko oznaka szacunku i władzy.
Oczywiście nie mogło być idealnie. Moi Państwo dostali długą listę, co mogę jeść a czego nie. Meksykańskie jedzonko zostało zabronione, ale... jakoś sobie radzę. w końcu życie bez nachos'ów? Co to za życie?

PIEKARNIK - ŹRÓDŁO JEDZONKA



Moje wnikliwe komandoskie obserwacje jasno wykazały, ze źródło, z którego pochodzi najlepsze jedzonko to ... piekarnik. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja postanowiłem się upewnić, że właśnie tak jest. Niestety. Jeśli piekarnik jest zimny i mogę tam prowadzić poszukiwania, to nic w nim nie ma. A jeśli coś jest... np. nachos [ mniam, mniam] to jest tak gorący, że parzę sobie łapy, więc o wejściu do środka nie ma mowy. Musze to jeszcze dopracować.
Zawsze gotowy do akcji - Wasz Zbój Komandos

poniedziałek, 11 maja 2009

SZNUREK I FIRANKI





Moja Pani ma najfajniejsze zabawki. Ale nie chce się nimi dzielić, dlatego muszę wykorzystywać wszelkie techniki komandoskie, by się nimi trochę pobawić. Ostatnio okazało się, że to coś, co ona nazywa firanką, a ja zwykłą przeszkodą na trasie podłoga - parapet ma fajny sznurek. Nie taki jak ten, który dostaliśmy z Roksiakiem do zabawy, co to tylko leży, ale taki, który ciągle się rusza. A już najbardziej jak Pani otworzy okno.
Nie mogłem nie wykorzystać okazji i jak Pani nie widziała postanowiłem się nim trochę pobawić. Niestety, wisiał bardzo wysoko i nawet jak stanąłem na tylnych łapach, to nie mogłem go dosięgnąć [ a mam 1 m długości]. Na szczęście mam pełne przygotowanie komandoskie i nie z takimi wyzwaniami sobie radziłem. Postanowiłem ze wykorzystam tą firankę. Będę się po niej wspinał, aż dosięgnę sznurka. Sprawdziłem przyczepność pazurów [ wchodziły jak w myszę - nie na darmo ostrze je dwa razy dziennie] i rozpocząłem wspinaczkę. Okazało się jednak, że Pani ma jakieś strasznie stare te firanki bo ledwo zacząłem się wspinać a one się zerwały. Ważę ledwie 7 kilo, gdyby były świeże na pewno by wytrzymały.
Ponieważ wiedział że Pani będzie zła zostawiłem sznurek i firanki w spokoju, położyłem się na stole i zacząłem udawać że śpię. jakby co, to ja o żadnych firankach nic nie wiem. Musze obmyślić lepszy plan z tym sznurkiem

LEPSZY PLAN

HA!!!! wiedziałem, że nie ma się co śpieszyć. Pani w końcu sama zdjęła firanki i zabrała je do prania. A jak wiadomo to co uprane, jest potem na suszarce. A tam już dosięgnę. Wyczekałam na odpowiedni moment, kiedy Pani była zajęta i zapolowałem na sznurek. Trochę się opierał, ale ostatecznie wygrałem. Niestety okazało się ze bez tej firanki sznurek Pani jest jak ten mój i Roksiaka - tylko leży. Ehhh.
Na szczęście Pani ma jeszcze kilka firanek, wiec znów zapoluję.