poniedziałek, 8 listopada 2010

SUPER PAJĄK


W  związku z faktem, ze w tym domu nie mam szans na normalne zabawki - Zbój zabiera mi wszystkie myszy, a Mikro Pani pozostałe zabawki, postanowiłam bawić się Eko zabawkami. Tato mojej Pani zrobił dla mnie Super Eko Pająka. Teraz mam zabawkę tylko dla siebie.

niedziela, 31 października 2010

PINGWIN

Są w życiu każdego kota takie chwile, kiedy trzeba powiedzieć DOŚĆ i wyznaczyć pewne granice. U mnie taka chwila nadeszła ostatnio.
Ja wiele rozumiem, ba na wiele mogę się zgodzić. W końcu jestem dorosłym, rozsądnym kotem, który w dodatku kocha Mikro Panią [ jakby nie patrzeć jestem jej starszym bratem].
Mogę się pogodzić z tym, że Mikro Pani dostanie wcześniej ode mnie jeść, mogę się pogodzić z tym, że Mikro Pani dostaje więcej pieszczot niż ja. Mogę się nawet pogodzić z tym, że odkąd w domu mieszka Mikro Pani ja nie jestem już noszony na rękach. Naprawdę mogę się z tym pogodzić.
Ale to, że Mikro Pani ma dostać Pingwina... co to, to nie! To ja go sobie upatrzyłem, jak jeszcze był zapakowany w torebce, a Mikro Pani nawet nie wiedziała, że Pingwin zamieszka w naszym domu. No, a wiadomo, że kto pierwszy zobaczy, ten zaklepuje. No i ja tego Pingwina zaklepałem! Ale nie! Mikro Pani musiała Pingwina też zabrać - jakby miała za mało zabawek.
Na szczęście jako wytrawny komandos wyśledziłem, że Pingwin [ wbrew własnej woli] przetrzymywany jest w łóżeczku. Zaplanowałem tajno-wojenną misję i odbiłem Pingwina. Niestety, nawet przeniesienie go do mojej strażniczej wieży nie pomogło. Jak tylko Mikro Pani zobaczyła, że nie ma Pingwina włączyła syrenę alarmową [ potrafi wydać z siebie straszne dźwięki] i Pani pingwina zabrała.
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zaplanować kolejną komandoską akcję,ale najpierw muszę zaplanować tajną skrytkę na odbitego towarzysza zabaw.
No cóż, Pingwin będzie musiał zejść do podziemia i bawić się ze mną tylko w nocy, jak wszyscy śpią.

niedziela, 24 października 2010

KAŻDY CHCE MIEĆ SWOJE ZABAWKI


Ostatnio w tym domu dzieją się dziwne rzeczy. Idę sobie, patrzę, a tu leży zabawka, która absolutnie nie jest myszą, a w związku z tym nie należy do Zbója. Stoję, przyglądam się i co widzę? Różowego słonia. Rozejrzałam się wokoło, ale ponieważ nikt go nie chciał, to się nim zaopiekowałam. Potem zaopiekowałam się jeszcze takim niebieskim słoniem, a potem takim grzechoczącym kółkiem i małym misiem... Zanim się obejrzałam miałam już całkiem niezłą kolekcję zabawek. Moich i tylko moich. Ułożyłam je wszystkie na krześle, na którym zwykle ucinam sobie drzemkę i mruczę z zadowolenia. A tu przychodzi Pani i oczywiście stara śpiewka: Roksiaku czemu zabrałaś zabawki Mikro Pani? Tłumaczę, że absolutnie ich nie zabrałam. Leżały samotne, to się nimi zaopiekowałam i wcale nie widać, że są Mikro Pani. Z resztą teraz są moje. Każdy w tym domu ma jakieś zabawki tylko nie ja. Niby dlaczego tak ma być?

wtorek, 21 września 2010

POŻEGNANIE TYBERIUSZA

W dniu dzisiejszym nasz fumfel - mój i Roksiaka. Największy komandos, nieoceniony towarzysz psot oraz niedościgniony nauczyciel kamuflażu przeniósł się po ciężkiej chorobie na pole wiecznej marchewki. Będzie nam brakowało Tyberiusza.

środa, 11 sierpnia 2010

ROKSIAKU...

Zupełnie bez sensu jest to wszystko co obecnie dzieje się w naszym domu. Odkąd pojawiła się Mikro Pani nic nie wolno i w dodatku wszystko trzeba jej oddać! wszystkie fajne rzeczy, bo to niby jej. No, a gdzie jest zaznaczone, że to jej? Skoro wszyscy wiedzą, że lubię wanny i jestem malutkim kotem, to chyba oczywiste, że ta mała wanna jest dla mnie, a nie dla Mikro Pani. Ale nie! Jak tylko próbowałam przymierzyć czy jest właściwych rozmiarów zaraz usłyszała: Roksiaku wyłaź z wanienki. Ciekawe jakby Pani zareagowała, gdybym ja jej tak przeszkadzała w wannowym relaksie?
Albo to. Wchodzę ostatnio do pokoju i co widzę? Leżaczek - Bujaczek. No, myślę sobie, Państwo się postarali. Nareszcie coś z myślą tylko o Roksiaku.
Ułożyłam się wygodnie, już, już zapadam w drzemkę i co słyszę? Oczywiście "Roksaku wyłaź!" Z leżakowaniem na mięciutkiej mikro kanapie było podobnie. W takich warunkach nie da się żyć. Co i raz tylko: "Roksiaku nie wolno chodzić po Mikro Pani", "Roksiaku nie wolno udeptywać Mikro Pani", "Roksiaku wyjdź", "Roksiaku nie wolno", "Roksiaku później"...

wtorek, 10 sierpnia 2010

NOWY KOT I ZBÓJ OBROŃCA


Ciągłe zmiany w naszym domu powodują, że już nie nadążam. Ostatnio śpię sobie spokojnie, a tu wpada na łóżko Roksiak i mówi, ze w pokoju dla tego nowego kota mieszka już kot i ze jest ogromniasty.
Patrzę na Roksiaka i mówię: Roksiak ty się uspokój. Nie ma większych niż ja kotów. A ona, że ten jest większy i że ma ogromne zęby i dużo sierści, i że czai się na podłodze.
Nie było wyjścia. Musiałem wstać.
wchodze do pokoju, patrzę i rzeczywiście. leży sobie kot. Ale jakiś dziwny. No to ja od razu, bez ostrzeżenia, wykonałem kilka komandoskich chwytów i zanim się ten kot spostrzegł już był pokonany.
Z komandosami nie ma co zaczynać.

środa, 7 lipca 2010

NOWE FIRANY, NOWE WYZWANIA














Każdy dobry komandos wie, że jeśli przestanie zapoznawać się z nowymi metodami walk i kamuflażu przestaje być komandosem. Na szczęście ja o tym wiem i dlatego ciągle ćwiczę. Kiedy okazało się, że Pani ma nowe firany nie było wyjścia. Musiałem sprawdzić ich wytrzymałość i użyteczność w moim codziennym, pełnym niebezpieczeństw życiu. A nie było to proste, bo Pani oczywiście [ jak zawsze, gdy chodzi o firany] przeszkadzała.
Ale od czego mój urok osobisty. Dzięki kociemu magnetyzmowi udało mi się przetestowac firany pod kątem:
  • turlania z owijaniem się [ doskonale się się sprawdzają, maskowanie na mumię zajmuje mniej niż 5 sekund].
  • maskowania z obserwacją zza firankową [ jak widzicie na poniższym zdjęciu prawie mnie nie widac]


 No może troszeczkę, ale to detal - wykorzystam też inne metody kamuflażu i będzie ok.
  • przyczajki zza firankowej [ sprawdzają się idealnie]
Niestety życie nie jest proste. Firany mają też swoje wady.  Nie dość, ze utrudniają wskakiwanie na parapet [ co i tak jest trudne, przez te wszystkie doniczki Pani], to jeszcze ciężko się z nich wyplątać, jak się zastosuje "mumię", bo pazury wchodzą w takie małe dziurki. Chciałem je po prostu rozciąć, ale Pani stanowczo zaprotestowała.
Oczywiście jak Pani je powiesiła, to się okazało, że są za krótkie, by można je było wykorzystać do czegoś pożytecznego. Zwyczajnie wiszą sobie w oknie i do niczego nie służą. Nie to co długie firany na starym mieszkaniu...
Szczęśliwie na koniec okazało  się, że Pani miała dla mnie niespodziankę. Nowe firany miały nowy sznurek. jak wiecie z wcześniejszych postów nasze stare firany też kiedyś miały sznurek, ale potem się tak jakoś wywlókł i nie było już czym się bawić. Te mają nowy i po pierwszych testach mogę śmiało powiedzieć, że całkiem nieźle się trzyma, także polowanie sznurkowe zostało reaktywowane.

wtorek, 6 lipca 2010

TECHNIKI POLOWNIKÓW

Odkąd mieszkamy w nowym miejscu dosłownie nie wiem w co łapy włożyć. Oprócz normalnych zadań związanych ze szkoleniem komandoskim [ Zbój doszedł do wniosku, że pomimo tego, że przeszłam do rezerwy i nie ukończyłam kursu dla astronautów, dalej powinnam uczestniczyć w różnych ćwiczeniach i doszkalaniach], muszę jeszcze wykazywać inicjatywę wobec Państwa, bo "dwa koty w domu i tyle much... Roksiaku czemu nie polujesz na muchy?..."
Prosta sprawa - nie poluję na muchy, bo nie mam czasu. Jestem zajęta opracowywaniem dwóch planów komandoskich uderzeń:

1. Jak dobrać się do Jaskół, które są już zwyczajnie bezczelne i latają sobie bezkarnie.
Ostatnio jedna z nich [ jestem absolutnie pewna ] pokazała mi środkowe pióro w skrzydle jak wylatywała z gniazda. No, na takie rzeczy to ja nie mogę pozwolić. Dlatego też przez część dnia i nocy prowadzę obserwacje, które w przyszłości, być może, pomogą mi  jakoś się do nich dobrać. Na razie wiem jedno - pomimo tego, że schudłam nie jestem w stanie przecisnąć się przez dziurę, jak okno jest tylko uchylone. Zbój mówi, że trzeba czekać, aż Pani otworzy okno, ale Pani jest sprytna i jak otwiera okno to zamyka drzwi, żeby nie można się było dostać do środka. Co prawda Zbój powiedział, że nad tym pracuje, ale jakoś mu nie wierzę, bo on tylko ciągle śpi.

  
2. Jak skutecznie przeprowadzić nalot na te koszmarne wróble i gołębie.
Z wróblami i gołębiami jest tak. Latają sobie ciągle przy naszym balkonie i to tak blisko, że czuję normalnie nieświeży oddech tego gołębia, co ma takie zielone gardło. No a wróble to juz osiągnęły bezczel całkowity potrafią, jak ja jestem w domu, siadać na poręczy. Początkowo myślałam, żeby się na nie zaczaić z jednego z naszych koszy, ale okazuje się, że Pani kwiaty, które wykorzystujemy do maskowania, utrudniają później przeprowadzenie akcji. 
Po konsultacjach ze Zbójem uzgodniliśmy, że tylko akcja nalotowa odniesie skutek. Pierwotny plan był prosty. Wskakuję na zewnętrzny parapet, czekam na wróbla albo gołębia i jak będzie przelatywał, to wykonuje lot nurkujący, ląduję mu na grzbiecie i skrzydłach, przegryzam gardło, no a potem wracam do domu. Plan prosty, nie niosący ze sobą żadnych niespodzianek. 
Oczywiście jak tylko Pani dowiedziała się co i jak, to zastawiła parapety doniczkami i teraz nie bardzo mam jak tam wskoczyć. No, ale... pracuje się nad tym.
Ze Zbójem... kiedy nie śpi.

czwartek, 17 czerwca 2010

NOWI WROGOWIE

Ponieważ Państwo bez konsultacji ze mną i Roksiakiem postanowili zmienić miejsce zamieszkania, nie miałem ostatnio zbyt wiele czasu na pisanie. Wiecie jak to jest - trzeba zbadać nowy teren, przeszkolić w nim  myszy [ a propos myszy - odnalazłem dzięki tej przeprowadzce 5, które wcześniej zaginęły podczas szkoleń] i do tego te Jaskóły.
Po prostu koszmar. Roksiak to już ma pełną nerwicę i lada moment trzeba go będzie wysłać na leczenie [ choć nie wiem czy jest sens tracić pieniądze, bo na moje oko to ona jest w stanie nieuleczalnym]. Są bezczelne, aroganckie i ciągle nas przedrzeźniają. A już najbardziej Roksiaka.
Ja doszedłem do wniosku, że nie będę się dawał ośmieszać i nie zwracam na nie uwagi - przynajmniej na razie, póki nie opracuję jakiegoś super efektownego planu komandoskiego. A dla tych, którzy są ciekawi, to tak wyglądają nasze Jaskóły:

środa, 19 maja 2010

NOWY KOT

Ostatnio z Roksiakiem poczyniliśmy [ zupełnie niezależnie] pewne obserwacje. Późniejsze konsultacje  pod stołem doprowadziły nas do następującego wniosku. Państwo postanowili mieć nowego kota. Innego wyjaśnienia nie ma. W dodatku chyba nas porzucą, bo coraz częściej ich nie ma w domu. A dla tego nowego kota kupują różne bardzo fajowskie rzeczy. Roksiak np. powiedział mi, że kupili mu takie mięciutkie łóżeczko do wspinania, nie to co nam kosze. A ja osobiście, na własne oczy i wąsy widziałem nowoczesne myszy, które nie tylko się ruszają, ale jeszcze wydają z siebie dźwięki.  Ja nie mam ani jednej takiej, a tymi nie wolno mi się bawić!
Nie było wyjścia. Musimy przekonać Państwa, ze jeszcze nie jesteśmy zużytymi kotami i spokojnie nie muszą nas wymieniać na jakiegoś nowego kota. Każde opracowało inny plan.
Ja pilnuję, żeby Pani miał ciepło w stopy jak śpi i każdego dnia budze ją moim rozkosznym mruczeniem [ nie prawda, że przypomina warkot traktora jak twierdzi Roksiak]. No i nie walczę już tak z Panem [ jak się go tylko drapnie to robi od razu wielkie halo], a nawet pozwalam mu spać w łóżku gdzie śpi Pani.
Roksana zaś stara się cały czas być na kolanach Pani albo Pana. Ale nie wiem czy to dobra strategia jest, bo Roksiak jest chudy i pewnie się państwu te jego kości wbijają w ciało.  No zobaczymy czy to podziała i pokonamy tego nowego kota. Czas pokaże.

czwartek, 22 kwietnia 2010

AKCJA: PTYSIE



Niedawno udało mi się przeprowadzić niezwykle udaną akcję pod kryptonimem "PTYŚ". Było tak... Pani upiekła ptysie. Jak tylko Zbój zobaczył co jest wyjmowane z piekarnika od razu dostał korby. Musi zjeść ptysia i koniec. Nie pomogły tłumaczenia, że ptysie są jeszcze gorące. Zwinął dwa z blachy, jaką Pani niedawno wyjęła. Oczywiście nie mógł ich zjeść od razu, bo były gorące, a potem nie miał szans zjeść ich bez lania, bo Pani się wkurzyła. Ja byłam sprytniejsza. Poczekałam, aż Pani pójdzie do łazienki, zakradłam się do tacy z ptysiami i wzięłam sobie jednego. Potem schowałam go pod kocem, a jak nikt nie patrzył mogłam spokojnie zjeść jak cywilizowany kot na kanapie. Bez pospiechu, bez lania... I kto w tym domu jest największym komandosem? Oczywiście ja - ROKSIAK

środa, 21 kwietnia 2010

WOJNA O DRZEWO


Normalnie łapy mi już odpadają. Nie dość, ze mam coraz mniej czasu dla siebie [ musze się opiekować Panią, bo tak się spasła że toczy się jak kulka], polować na te jej żaby w brzuchu, bo chyba ma ich coraz więcej - normalnie bezkarnie sobie skaczą, to jeszcze Roksiak uparł się że moje drzewo to jego drzewo. No nie było wyjścia, musiałem wypowiedzieć wojnę.
Na szczęście jako prawdziwy komandos nie bałem się o wynik tej wojny.  Jestem mistrzem wojennej taktyki i każdego dnia ćwiczę na myszach. Co mogło pójść źle? Wszystko zaplanowałem w najdro-bniejszym szczególe. Plan był taki: czekam, aż Roksiak zaśnie na najwyższej półce, biorę rozpęd z przedpokoju, wskakuje na drzewo, a jak Roksiak zdąży się obudzić i zeskoczyć to odbijam się od półki, ląduję na kociej wyrzutni - tej co jest z boku, i robię na Roksiaka precyzyjny atak lotniczy.
No i prawie się udało, tylko wyrzutnia okazała się za słaba i zamiast wyrzucić mnie we właściwym kierunku, to się złamała. Dosłownie w ostatniej chwili ratowałem się awaryjnym lądowaniem w fotelu.
Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Roksiak tak się przestraszył, ze gdzieś się schował, a ja mogłem wreszcie trochę odpocząć na swoim drzewie.

MOJE DRZEWO



No nie da się ukryć, ze drzewo jakie mi Pani z Panem kupili jest magiczne. I to z dwóch powodów. Po pierwsze leżaczek-hamaczek-bujaczek jest doskonały na małą popołudniową drzemkę, a po drugie na samej górze drzewa jest magiczna rura. Jak się do niej wchodzi, to się znika. Serio - sprawdziłam. Najpierw na Panu. Jak wyjadłam ciasto z jego talerza, to szybciutko się schowałam w rurze i Pan nie mógł mnie znaleźć, a co za tym idzie, nie dostałam lania. Tak, tak, drzewo jest magiczne - zwłaszcza ta rura. Na Zbója tez działa. jak się schowam w rurze to nie wie gdzie jestem i łazi po domu plącząc, że nie może mnie znaleźć.
Niestety, Zbój nauczył się wskakiwać na samą górę i mówi, że to teraz jego drzewo. Na razie jestem spokojna, ale jak mnie wkurzy i dalej będzie mówił, że moje drzewo to jego drzewo, to będzie wojna.

wtorek, 16 marca 2010

POMAGAMY INNYM KOTOM

Pani ostatnio wpadła na pomysł, że skoro mamy takie duże, nowe drzewko, to stare mogłoby posłużyć innym kotom. Usiedliśmy przy komputerze i poszukaliśmy potrzebujących kotów. Znaleźliśmy je tutaj. W weekend wybierzemy się z małym prezentem.

środa, 3 marca 2010

KŁĘBKOWE ZABAWY

Są w życiu każdego dorosłego kota takie chwile, kiedy musi się pobawić jak mały kociak. Nie znam lepszego sposobu niż zabawa kłębkiem wełny. Co prawda Pani nie może zrozumieć tej potrzeby i zawsze się gniewa, no ale jakby nie chciała, żebym się bawił kłębkiem, to nie trzymałaby ich w tym pudełku pod stołem.
Z resztą nic się tej wełnie nie dzieje. Trochę ja tylko rozprostowuję, żeby nie była ciągle taka skręcona. I tyle.
Jak kłębek zniknie, to zostawiam Pani wełnę, a ona znów robi z niej kłębek.
Czyli i ja mam zabawę i Pani ma zabawę.

NOWE DRZEWO - ZBÓJ

Normalnie nie można już w tym domu oka zmrużyć, żeby potem nie natknąć się na jakieś zmiany. Zaczynam się zastanawiać, czy Pani robi to specjalnie czy po prostu tak jej wychodzi.
Dwa tygodnie temu zdrzemnąłem się po obiadku, a kiedy się obudziłem, okazało się, że Pani hoduje w brzuchu żaby, które ciągle skaczą. Nie mam jak na nie zapolować, bo widać je tylko jak skaczą, a jak chcę je pacnąć łapą, to przestają skakać. Ale... to jeszcze nic.
Kilka dni temu uciąłem sobie krótką, dwugodzinną drzemkę po trzecim śniadanku. Wstaję, idę do dużego pokoju [ drzemanie po śniadankach najlepiej odbywa się w łóżku Państwa, bo mają mięciutkie podusie i można się przykryć kołderką], patrzę, a tam wielkie drzewo. Aż do sufitu normalnie.
Jakby tego było mało, buszuje na nim Roksiak. Pytam się, więc Roksiaka co to za drzewo, a ona mi mówi, że jakoś tak wyrosło i że teraz należy do niej, bo widziała je pierwsza i już się poocierała.
Patrzę na Roksiaka i tak się zastanawiam, kto tu zwariował - ja czy ona? Przecież od razu widać, że drzewo jest w stylu fortecznym i może na nim mieszkać tylko komandos. Mówię to tej pomylonej kotce, a ona mi na to, że nieprawda, bo to jest drzewo roksiakowe, opracowane specjalnie do wypoczynku dla kotów nadrzewnych a ona takim właśnie kotem jest.
Popatrzyłem na to drzewko z różnych perspektyw i nie ma bata. To drzewo typowo forteczne, przeznaczone do:
a) szkolenia prawdziwych komandosów
b) lotniczych ataków na wroga
c) obserwacji powietrznych dużych powierzchni, w tym przypadku salonu.
Wyjaśniłem to Roksiakowi, a ona dalej swoje. No to mówię: Roksiak, a co w tym drzewku jest takiego, co wskazuje, że to drzewko wypoczynkowe? No jak mi odpowiedziała, to oniemiałem i łapy mi opadły. Hamaczki-bujaczki. Jakie znowu hamaczki - bujaczki ?- pytam. No te. Wziąłem głęboki oddech i tłumaczę. Roksiak to nie są hamaczki - bujaczki, tylko specjalistyczne komandoskie wyrzutnie. Jak chcesz zaatakować z powietrza jakiś bardziej oddalony cel, to włazisz na tą większa półkę, skaczesz na wyrzutnię i ona cię wyrzuca w kierunku celu. Oczywiście Roksiak mi nie uwierzył i musiałem jej zademonstrować. Niestety wyrzutnie nie są jeszcze skalibrowane i spadłem poza fotel.
W każdym bądź razie - drzewko jest komandoskie i tej wersji się trzymam. Teraz tylko muszę wyrzucić z niego Roksiaka i będzie doskonale.

NOWE DRZEWO - RELACJA ROKSIAKA

Właściwie to nie bardzo wiem od czego zacząć. We wtorek, do naszego domu przyszedł jakiś obcy człowiek i przyniósł ogromniaste kartony. Na wszelki wypadek schowałam się za tapczanem, dopóki sobie nie poszedł. Człowiek poszedł, ale kartony pozostały. Nie powiem, że nie byłam ciekawa co w nich jest, ale doszłam do wniosku, że pozostanie za kanapą, aż do wyjaśnienia całej sytuacji jest najlepszym rozwiązaniem. Jakoś tak mi się troszkę przysnęło, a jak się obudziłam, okazało się, że w domu wyrosło wielkie kocie drzewo.
Naprawdę ogromniaste!
Nie było wyjścia. Musiałam wyjść i sprawdzić do kogo należy. Okazało sie, że jakoś tak jeszcze nie ma właściciela, więc pomyślałam sobie, że się nim zaopiekuję. W końcu było stworzone jak dla mnie. Po pierwsze ma dwa małe hamaczki - bujaczki. Normalnie zwijasz się w kłębek pakujesz do takiego hamaczka i... spokojnie można odpłynąć. Jak się troszkę poruszysz, to jeszcze cię do snu ukołysze. Niestety ma jedną wadę - nie przewiduje nagłych zbójowych ataków, a przy takim nalocie najistotniejsze jest szybkie wybicie - tu łapy trochę się plącza, więc Zbój ma doskonałe możliwości. No, ale nie można mieć wszystkiego. Jak coś jest mięciutkie i kołysze cię do snu, z reguły nie ma walorów ochronnych.
Poza tym drzewo ma wielki domek, w którym Zbój nie upchnął wszystkich swoich skarbów, więc mogę się tam schować, nie potrącając przy okazji żadnej myszy czy innego trofeum. Domek jest taki duży, ze mogę spokojnie wyciągnąć łapy, a i tak jest w nim sporo miejsca. I ma małą drabinę, ale nie wiem po co, bo ja bez problemu do niego wskakuję z podłogi. Może wymyślono ją dla takich grubasów jak Zbój?
No a najlepsze w całym drzewie jest to, że ma taką wysoką półkę, na którą mogę wskoczyć, kiedy chcę odpocząć od Zbója. Siedzę sobie wysoko i patrze na wszystkich z góry. Nawet na Państwa.

Tak, nie ma co ukrywać. Takie drzewo to jest coś. Zwłaszcza jak należy tylko do ciebie.
Myślę, że odkąd mam takie drzewo, będę kotem nadrzewnym.

P.S.
Drzewo ma dwie wady - musze z niego schodzić, jak chcę skorzystać z kuwety albo coś zjeść. Dlatego zostałam kotem pół nadrzewnym.

wtorek, 16 lutego 2010

ZAKOCHANY ROKSIAK W ROZTERCE I ŻABY W BRZUCHU PANI

Ostatnio Roksiak jest straszniaście kochliwy. Tylko mu amory w głowie. Ma nowego wielbiciela - oczywiście kolejny znajomy państwa, ale jakoś nie umiała zrezygnować ze starego i jak niedawno obaj odwiedzili Naszych państwa, to Roksiak nie bardzo wiedział co robić.
Biegał raz do jednego, raz do drugiego, ale z mojej perspektywy drzewkowej to nie za dobrze to wyglądało. Ostatecznie Roksiak będzie musiał się zdecydować, bo tak na dwa fronty to długo nie pociągnie.
Ach te kocie kobiety...

P.S.
Ostatnio odkryłem, że Pani ma w brzuchu żaby. Czasem widać jak skaczą. Chwilowo opracowuję plan jak się do nich dobrać, żeby je z tego brzucha wyjąć.

sobota, 9 stycznia 2010

ŚWIĘTA WG ZBÓJA

Święta, Święta i po świętach. W tym roku były zdecydowanie wyjątkowe. Zacznijmy od tego, że Pani miała dla mnie tabletki super mocy. Takie małe niebieskie, po których możesz wszystko zrobić i to w dodatku nie ryzykując życiem. Roksiak mówił, ze to tabletki podróżne, ale Roksiak nie zna się na tabletkach super mocy.
Jak tylko dostałem tabletkę od razu zacząłem brykać. Skakałem najdłuższe skoki w życiu, wyciągnąłem Roksiaka za ogon spod łóżka... słowem dokonywałem bohaterskich super czynów. Niestety potem się okazało, ze Pani chce abym jechał w koszyku. Na początku myślałem, że to taka zabawa. Wsadzi mnie do koszyka, a jak już będziemy w samochodzie, to otworzy koszyk i będę jechał jak zawsze na jej kolanach. Wsiedliśmy, Pan ruszył, a ja dalej w koszyku. No nic- myślę sobie, pewnie pani zapomniała, bo teraz ciągle zapomina. Miauknąłem, a Ona : spokojnie Zbójku zaraz pójdziesz spać.
Ta jej pamięć. Normalnie dziurawa jak sito. Zupełnie nie pamiętała, ze dała mi tabletki super mocy. Na szczęście ja pamiętałem, więc otworzyłem sobie kosz sam i przeszedłem do przodu samochodu na jej kolana. Udawała, ze się gniewa, ale ja wiem, ze już za mną tęskniła, więc tylko zamruczałem i poszedłem spać. A potem się bawiliśmy.
pani na każdym postoju wkładała mnie do koszyka, a ja miałem z niego wyjść w jak najkrótszym czasie. dzięki temu podróż minęła nam bardzo szybko. Zanim się obejrzałem, byłem już w Białogardzie.
Szef króliczych komandosów - Tyberiusz - już na mnie czekał z nową misją. Miałem zrobić rozpoznanie w garderobie [ nowe śliskie drzwi nie dawały się przegryźć, w łazience - coś tam dziwnie chlupało, no i oczywiście rozpoznanie choinkowe. Z własnej inicjatywy dołączyłem do tej listy sprawdzenie nowej zmywarki. W końcu na czym jak na czym, ale na zmywarkach się znam. Regularnie sprawdzam w jakim stanie jest ta nasza w Krakowie. Cale szczęście, ze część drogi przespałem, bo nie wiem czy tak bez snu, po długiej drodze dałbym radę wykonać wszystkie rozkazy od razu. A tak nie było problemu. Zacząłem od zmywarki, z przyczyn oczywistych. Okazała się gorsza niż nasza, bo była zupełnie pusta. Miała pojemność dwóch kotów [ wepchnąłem Roksiaka, żeby mieć wiarygodniejsze pomiary] i ani jednej łyżki do wylizania. Nie wiem po co im ta zmywarka w takim przypadku.













W łazience chlupotały ogromniaste ryby. Zaproponowałem Roksiakowi przemianowanie ze zwykłego komandosa na Szefa nowej sekcji komandoskich nurków, ale powiedziała, ze nie włazi do wanny. Przypomniałem jej, ze przecież w zeszłym roku do niej właziła, a ona mi na to, ze owszem bo była głupia, a poza tym nie było wody i ryb. No to jej tłumaczę: Roksiak - jakby wody nie było i ryb nie było, to Ty ani nie mogłabyś być komandoskim nurkiem, ani nie potrzebowałbym cię wysyłać na misję zwiadowczą. Ale Roksiak się uparł, że nie i już.Chyba musze ją z wojska wyrzucić za niesubordynację. Sam był przeprowadził taka misję, ale miałem katar i Pani powiedziała, ze jak bardziej się przeziębię to już nigdy nie wyjdę na balkon. Ne mogłem tak ryzykować. Dlatego sprawdziłem tylko, czy ryby grzecznie pływają i poszedłem na kolejny zwiad.
Garderoba okazała się mało ciekawa, ale odkryłem dodatkowe tajne wejście przez kratkę wentylacyjną. Wyrwałem ją, dzięki czemu Tyberiusz ma teraz pełen dostęp do garderoby, kiedy chce.
Choinka jak choinka, ale znalazłem fajną bombkę, którą postanowiłem zabrać dla Matyldy. Niestety, bombka odmówiła współpracy i jak pomogłem jej zejść z gałęzi to się rozbombkowała na kawałki. każda kolejna reagowała tak samo - zero współpracy- dlatego dałem sobie spokój.
W tym roku nie bardzo mogłem się objadać, bo miałem chory brzuszek i leki. Postanowiłem być odpowiedzialny i jadłem tylko swoje chrupki - w przeciwieństwie do Roksiaka - za co Pani mnie pochwaliła przed Panią doktor. Potem jak się ważyliśmy okazało się, ze Roksiak przytył a ja nie, więc w nagrodę dostałem specjalne dodatkowe chrupki od Pani Weterynarz.
Jednej rzeczy tylko nie mogę zrozumieć. Jak rozdawali prezenty, to jeden był podpisany maleństwo - wiadomo, że chodziło o mnie. Zajrzałem do środka i okazało się, że wszystkie rzeczy kupione z myślą o szkoleniach komandoskich- wielki osioł do ćwiczeń w bezpośredniej walce, dziwne pluszowe myszy, które szeleszczą i dzwonią, i takie plastikowe różne cosie, do ćwiczenia łap. Był jeszcze niebieski kocyk [ a mój już trochę jest stary]. Mówię Pani - o, to dla mnie, a ona, ze nie. Chyba coś z nią nie tak i przy następnej wizycie u pani doktor załatwię jej badanie.

ŚWIĘTA WG ROKSIAKA

W tym roku zaplanowałam prawdziwe święta. Takie, po jakich mogłabym być:
a) wypoczęta
b) objedzona smakołykami
c) przygotowana do kolejnych miesięcy życia z bratem mordercą.
Dlatego postanowiłam się niczym nie przejmować już od początku. Spakowałam myszę do kosza i jak Pani postanowiła dać mi taką niebieską podróżną tabletkę, zjadłam bez wydziwiania. Nie lubię tych tabletek, ale trzeba przyznać, że zasypia się po nich i dzięki temu nie stresuje mnie tyle godzin jazdy samochodem. Podobno Zbój coś szalał, ale nie wiem tego na pewno, bo jak się obudziłam to byliśmy już na miejscu.
Tegoroczny pobyt był pod znakiem obżarstwa. Dostałam prawdziwej szyneczki- takiej co pachnie w całym domu, a potem jeszcze Tato mojej Pani usmażył dla mnie rybkę. Na początku troszkę się zdenerwowałam, bo Pan gdzieś zniknął i długo nie wracał - usiłowałam nawet Panią zmusić żeby poszła go szukać, ale jakoś nie chciała. A potem była polędwiczka [ mniej niż chciałam, więc jak wszyscy wyszli to sama weszłam na szafkę i poczęstowałam się dodatkowo wszystkimi plasterkami jakie leżały.] Pani się złościła - ale tylko Pani. Ona ogólnie taka nerwowa, więc przestałam się przejmować. A potem pomagałam robić tatara i za pomoc dostałam swoją porcję mięska [ mniam mniam].
Oczywiście czasem musiałam pomóc nie tylko w kuchni. Jak Pani i Mama Pani, i Siostra Pani pakowały prezenty, to wszystkim im pomagałam z wiązaniem wstążeczek, a trochę tego było. Co prawda wszystkie mi mówiły że nie muszę pomagać, ale ja wiem, że mówiły tak tylko przez grzeczność, więc jednak im pomagałam.
Poza tym wszyscy mówili mi, że jestem najpiękniejsza, bawili się ze mną, a jak byłam zmęczona to miałam swój fotel i kocyk...
***
Oczywiście jak okazało się, że przytyło mi się z kilogram, to Pani zaraz poskarżyła Pani doktor i teraz musze żyć na samych chrupkach. W dodatku Zbój podsłuchał, że może nie pojedziemy nad może na święto jajek, bo Pani się źle czuje.
To by było straszne... czekać, aż do następnej choinki na szynkę.

CHOINKA MATYLDA


Na dwa dni przed naszym wyjazdem Pani i Pan przynieśli do domu kolejne drzewo. Tym razem wiedziałem, że to drzewo to choinka, bo jak byłem w zeszłym roku nad morzem, to tam też stała choinka.
Tylko, że ta nasza była jakaś dziwna - mała i nie taka świecąca. Obwąchałem ją, żeby się upewnić i pachniała, jak tamta choinka, ale wyglądała zupełnie inaczej.
No nic. Jak Państwo pójdą spać, to zbadam tą choinkę - nie choinkę dokładniej. Na razie nie mam jak, bo wszystkiego mi zabraniają. " Zbóju nie rób tego...", " Zbóju nie rób tamtego...", "Zbóju tak nie można..."... Zwariować można.