czwartek, 22 kwietnia 2010

AKCJA: PTYSIE



Niedawno udało mi się przeprowadzić niezwykle udaną akcję pod kryptonimem "PTYŚ". Było tak... Pani upiekła ptysie. Jak tylko Zbój zobaczył co jest wyjmowane z piekarnika od razu dostał korby. Musi zjeść ptysia i koniec. Nie pomogły tłumaczenia, że ptysie są jeszcze gorące. Zwinął dwa z blachy, jaką Pani niedawno wyjęła. Oczywiście nie mógł ich zjeść od razu, bo były gorące, a potem nie miał szans zjeść ich bez lania, bo Pani się wkurzyła. Ja byłam sprytniejsza. Poczekałam, aż Pani pójdzie do łazienki, zakradłam się do tacy z ptysiami i wzięłam sobie jednego. Potem schowałam go pod kocem, a jak nikt nie patrzył mogłam spokojnie zjeść jak cywilizowany kot na kanapie. Bez pospiechu, bez lania... I kto w tym domu jest największym komandosem? Oczywiście ja - ROKSIAK

środa, 21 kwietnia 2010

WOJNA O DRZEWO


Normalnie łapy mi już odpadają. Nie dość, ze mam coraz mniej czasu dla siebie [ musze się opiekować Panią, bo tak się spasła że toczy się jak kulka], polować na te jej żaby w brzuchu, bo chyba ma ich coraz więcej - normalnie bezkarnie sobie skaczą, to jeszcze Roksiak uparł się że moje drzewo to jego drzewo. No nie było wyjścia, musiałem wypowiedzieć wojnę.
Na szczęście jako prawdziwy komandos nie bałem się o wynik tej wojny.  Jestem mistrzem wojennej taktyki i każdego dnia ćwiczę na myszach. Co mogło pójść źle? Wszystko zaplanowałem w najdro-bniejszym szczególe. Plan był taki: czekam, aż Roksiak zaśnie na najwyższej półce, biorę rozpęd z przedpokoju, wskakuje na drzewo, a jak Roksiak zdąży się obudzić i zeskoczyć to odbijam się od półki, ląduję na kociej wyrzutni - tej co jest z boku, i robię na Roksiaka precyzyjny atak lotniczy.
No i prawie się udało, tylko wyrzutnia okazała się za słaba i zamiast wyrzucić mnie we właściwym kierunku, to się złamała. Dosłownie w ostatniej chwili ratowałem się awaryjnym lądowaniem w fotelu.
Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Roksiak tak się przestraszył, ze gdzieś się schował, a ja mogłem wreszcie trochę odpocząć na swoim drzewie.

MOJE DRZEWO



No nie da się ukryć, ze drzewo jakie mi Pani z Panem kupili jest magiczne. I to z dwóch powodów. Po pierwsze leżaczek-hamaczek-bujaczek jest doskonały na małą popołudniową drzemkę, a po drugie na samej górze drzewa jest magiczna rura. Jak się do niej wchodzi, to się znika. Serio - sprawdziłam. Najpierw na Panu. Jak wyjadłam ciasto z jego talerza, to szybciutko się schowałam w rurze i Pan nie mógł mnie znaleźć, a co za tym idzie, nie dostałam lania. Tak, tak, drzewo jest magiczne - zwłaszcza ta rura. Na Zbója tez działa. jak się schowam w rurze to nie wie gdzie jestem i łazi po domu plącząc, że nie może mnie znaleźć.
Niestety, Zbój nauczył się wskakiwać na samą górę i mówi, że to teraz jego drzewo. Na razie jestem spokojna, ale jak mnie wkurzy i dalej będzie mówił, że moje drzewo to jego drzewo, to będzie wojna.