No i kosz odosobnienia, przeznaczony do medytacji stracony.
Zacznijmy jednak od początku.
Są takie dni, kiedy potrzebuję być sam. Kiedyś było to mało problematyczne. Szedłem sobie do sypialni, wskakiwałem na łóżko, otulałem się kapą i mogłem drzemać... tzn. medytować i układać programy szkoleniowe dla Roksiaka i Myszy. Niestety, odkąd pojawiła się Mikro Pani sypialnia odpada. Jak tylko idę pomedytować Mikro Pani zaraz przyłazi i mówi: "Widzę, że jesteś samotny i nikt się z tobą nie bawi. No to ja się poświecę i się pobawię", po czym włazi mi na plecy i tarmosi za uszy. Oczywiście z medytacji nici i w ostateczności muszę się ewakuować. Dlatego właśnie zacząłem używać kosza. Może nie było tam tak komfortowo, bo tylko cieniutki kocyk, mała poduszeczka i niby taki materacyk, ale gąbka w nim lichutka, no ale cóż począć? Zaletą kosza był absolutny brak Mikro Pani. Przynajmniej aż do wczoraj...
Obudziłem się wczoraj w sypialni Państwa około 9:00 [ wiecie - mała drzemka po śniadaniowa]. Przeciągnąłem, żeby rozprostować łapki i myślę sobie " No Zbójku czas i pora pomedytować w koszu, bo lada moment przyczłapie Mikro Pani, a jak cię dorwie, to łatwo uwolnić się nie da". No i chcąc nie chcąc opuściłem mięciutkie łóżko Państwa i podreptałem do kosza medytacji. Już chcę wejść i wygodnie się ułożyć, a tu ze środka wygląda Mikro Pani z chrupkiem w jednej łapie, z moją myszą w drugiej i mówi " Zajęte". Patrzę na Mikro Panią i mówię: "No to daj chrupa". A ona - "Nie. Chrup jest mój. Ale pokruszyłam ci tu biszkopta, to sobie potem wyliżesz".
"Biszkopta! Biszkopta! Przecież na tych okruszkach później źle się śpi" - tłumaczę, a ona tylko się zakręciła i tyle było z tej rozmowy.
Życie traci sens. Kosz stracony, mysza zabrana i jeszcze nakruszony biszkopt na materacyku.
Co to za życie ja się pytam?