czwartek, 17 lutego 2011

UTRATA KOSZA DO MEDYTACJI

No i kosz odosobnienia, przeznaczony do medytacji stracony.
Zacznijmy jednak od początku. 
Są takie dni, kiedy potrzebuję być sam. Kiedyś było to mało problematyczne. Szedłem sobie do sypialni, wskakiwałem na łóżko, otulałem się kapą i mogłem drzemać... tzn. medytować i układać programy szkoleniowe dla Roksiaka i Myszy. Niestety, odkąd pojawiła się Mikro Pani sypialnia odpada. Jak tylko idę pomedytować Mikro Pani zaraz przyłazi i mówi: "Widzę, że jesteś samotny i nikt się z tobą nie bawi. No to ja się poświecę i się pobawię", po czym włazi mi na plecy i tarmosi za uszy. Oczywiście z medytacji nici i w ostateczności muszę się ewakuować. Dlatego właśnie zacząłem używać kosza. Może nie było tam tak komfortowo, bo tylko cieniutki kocyk, mała poduszeczka i niby taki materacyk, ale gąbka w nim lichutka, no ale cóż począć? Zaletą kosza był absolutny brak Mikro Pani. Przynajmniej aż do wczoraj...














Obudziłem się wczoraj w sypialni Państwa około 9:00 [ wiecie - mała drzemka po śniadaniowa]. Przeciągnąłem, żeby rozprostować łapki i myślę sobie " No Zbójku czas i pora pomedytować w koszu, bo lada moment przyczłapie Mikro Pani, a jak cię dorwie, to łatwo uwolnić się nie da". No i chcąc nie chcąc opuściłem mięciutkie łóżko Państwa i podreptałem do kosza medytacji. Już chcę wejść i wygodnie się ułożyć, a tu ze środka wygląda Mikro Pani z chrupkiem w jednej łapie, z moją myszą w drugiej i mówi " Zajęte". Patrzę na Mikro Panią i mówię: "No to daj chrupa". A ona - "Nie. Chrup jest mój. Ale pokruszyłam ci tu biszkopta, to sobie potem wyliżesz".
"Biszkopta! Biszkopta! Przecież na tych okruszkach później źle się śpi" - tłumaczę, a ona tylko się zakręciła i tyle było z tej rozmowy.
Życie traci sens. Kosz stracony, mysza zabrana i jeszcze nakruszony biszkopt na materacyku.
Co to za życie ja się pytam?



wtorek, 8 lutego 2011

OSTATNI BASTION KOCIEJ WOLNOŚCI

Nie ma się co oszukiwać. Dni kociej wolności w tym domu są policzone. Mikro Pani postanowiła zawładnąć drzewkiem. Muszę przyznać, że zrobiła to całkiem sprytnie i gdyby nie to, że jest ludziem, to byłby z niej w przyszłości doskonały koci komandos.
Na początku zaczęło się niewinnie. Niby tak przypadkiem udawało się jej podpełznąć do drapaka. Raz, drugi... Potem niby przypadkiem zainteresowała się wiszącą tam myszą [ zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo to taka całkiem zabawkowa mysza. Pan ja kiedyś kupił dla Roksiaka jak była mała. Bawimy się nią od czasu do czasu, żeby Pan się czuł usatysfakcjonowany, że kupił dobrą zabawkę, ale nawet chory na umyśle Roksiak wie, że to nie jest dobra mysza.]. No to jak się bawiła, to nawet byłem zadowolony, bo nie zabierała mi moich myszy, co jest bardzo ważne, bo są w trakcie szkolenia na drugi stopień ofiary komandosa.  I tak mijały sobie dni. Mikro Pani od czasu do czasu przypełzła, pobawiła się myszą, poskubała drapak i tyle. Aż tu ostatniego poranka, śpię sobie na drzewku i nagle czuję, ze coś mnie trzyma za ogon. Już miałem machnąć łapą z pazurami, bo to Pan ma takie głupie żarty, ale coś mnie tknęło. Otwieram oczy - Mikro Pani. Na razie dotarła do drugiego poziomu, co będzie dalej niewiadomo. Jedno jest pewne. Nie oddam placówki bez walki. Drzewko- bastion kociej wolności od Mikro Pani musi pozostać w naszych [ to znaczy moich, bo Roksiak się nie liczy] rękach to znaczy łapach. Czas pokaże, czy wygram, czy zginę w obronie słusznej sprawy.